niedziela, 5 sierpnia 2018
Koniec? + wattpad
Jednak chciałam tylko powiedzieć, że są bardzo małe szanse na kontynuowanie przeze mnie tego bloga. Nie zostanie on usunięty, jednak na tą chwilę nie planuje dalszego publikowania tutaj. Jeśli ktoś chciałby przeczytać kiedyś coś mojego, zapraszam serdecznie na mojego wattpada: https://www.wattpad.com/user/chocolate_milkxx
Dopiero zaczynam tam pisać nowe opowiadanie. Jest to fanfik o Harrym Potterze, więc zapraszam wszystkich fanów serii :)
To tyle, mam nadzieję, że się zobaczymy ♥
wtorek, 1 marca 2016
Informacje!
Wiem, dość długo mnie nie było, ale nie martwcie się, nowy rozdział się już tworzy i chcę go Wam dodać jak najszybciej ;)
Dodatkowo chciałam Wam podziękować, bo ostatnio na mojego bloga przybyło wielu czytelników. Pojawiło się tyle miłych komentarzy, które są dla mnie niesamowitą motywacją i cieszę się, że ktoś docenia to co robię <3 Także wszystkim, którym nie odpisałam na komentarz bardzo, bardzo dziękuję i mam nadzieję, że zostaniecie ze mną jak najdłużej ;)
Do następnego rozdziału! ;*
~Liv Mellark
niedziela, 17 stycznia 2016
7. "Koszmary nie chcą odejść."
Krzyczę ciągle imię Peety, a ten mnie budzi. Kiedy kończę śnić, gwałtownie siadam na łóżku i wrzeszczę jego imię.
- Spokojnie. - łapie mnie za ramiona. - Już, spokojnie. Jestem tu, to tylko sen.
Oddycham szybko. Peeta mocno mnie przytula. Obejmuję go i próbuję uspokoić oddech. To tylko sen.
- W porządku? - pyta gdy widzi, że już jestem spokojna.
- Tak. - odpowiadam cicho.
- Idź spać. Jutro kolejny ciężki dzień.
Kładziemy się z powrotem, a ja znowu leżę przytulona do niego. Peeta mnie obejmuje i delikatnie głaszcze po ramieniu. Dość szybko zasypiam.
- Dzień dobry. - mówi z uśmiechem.
Odwzajemniam uśmiech. Jestem niewyspana, ale wiem, że zaraz musimy ponownie udać się do Ośrodka szkoleniowego. Opuszczam pokój Peety i idę do swojej łazienki. Biorę szybki prysznic, zaplatam warkocz i ubieram się w wyznaczony mi strój. Gdy wychodzę z pokoju, wszyscy siedzą już przy stole. W ciszy się przysiadam i zaczynam jeść jajecznicę z bekonem.
- Jak wam się spało? - pyta wesoło Effie.
Nie odpowiadam. Przypomina mi się koszmar, który mi się śnił tej nocy. Był okropny, a najgorsze, że taki realny. Chociaż nie. Najgorsze jest to, że chyba kocham Peetę. Nie chcę tego. Jedno z nas i tak umrze, to nie ma najmniejszego sensu. Może wcale go nie kocham? Może tylko tak mi się wydaje? Wiem jedno, muszę o nim zapomnieć i to jak najszybciej. Zanim trafimy na arenę.
Gdy jesteśmy już w ośrodku, postanawiam poćwiczyć walkę toporem, bieganie i strzelanie z łuku. Z tego wszystkiego chyba z toporem najlepiej mi idzie. Widzę, że Peeta zajmuje się walką nożem. Zauważam też, że zawodowcy mu się przyglądają, w szczególności Glimmer. Jednak próbuje się skupić na nauce.
- Więc tak, od tego zależy więcej niż sobie wyobrażacie, więc zróbcie to co umiecie najlepiej. Destiny, ty rzucaj nożami. Peeta, ty wykaż się siłą. Jasne?
Oboje kiwamy głowami. Wiem jak dużo zależy od tego ile punktów zdobędę. Zaczynam się denerwować. Wieczorem nie mogę zasnąć i siedzę na kanapie w salonie. Nie myślę o niczym konkretnym. Nagle podchodzi do mnie Peeta i siada naprzeciwko. Jeszcze tego brakowało. Jakby nie wystarczająco trudno mi się go unikało wcześniej.
- Hej. - mówi.
- Hej.
Panuje cisza. On też jest zdenerwowany jutrzejszym dniem. Postanawiam zapobiec dalszej rozmowie i bez słowa idę do pokoju. Czuję się okropnie. Jest mi tak źle z tym, że go unikam. Ale nie mam wyboru. Nawet gdyby coś między nami było, to Igrzyska i tak to zakończą. Jeśli się nie postanowimy zabić nawzajem, to albo jedno z nas umrze, albo oboje. Chcę tylko sprawić, aby rozłąka była dla nas lżejsza.
- Destiny Charms, Dystrykt Dwunasty.
- Ma pani 10 minut na zaprezentowanie dowolnej umiejętności, powodzenia panno Charms. - mówi jeden z nich.
Podchodzę do broni. Widzę zestaw noży do rzucania. Znajduję nawet coś w rodzaju kołczanu, tyle że wypełnionego małymi nożami. Biorę je i jeszcze kilka większych. Podchodzę do kukły imitującej cel i staję 10 metrów od niej. Rzucam. Nie jest to najlepszy rzut, trafiam w ramię. Zwykle idzie mi to o wiele lepiej, ale nie panuje nad trzęsącymi się rękami. Rzucam raz jeszcze. Prosto w oko. Spoglądam na balkon. Nikt nie zwraca na mnie uwagi. O co chodzi? Nie mogą mnie ocenić tylko za pierwszy rzut! Podchodzę bliżej. Zachwycają się lodową rzeźbą jednego z założycieli Igrzysk. Jego postać stoi prosto, ze zwiniętą kartką papieru w ręce. Próbuję zwrócić na sobie uwagę, ale mi się nie udaje. Jedną z moich cech jest niecierpliwość. Nie wytrzymuję, nie będą mnie tak ignorować! Niewiele myśląc w ciągu 3 sekund rzucam 5 noży. Na balkonie słychać piski i krzyki. Wszyscy teraz spoglądają na mnie ze zdziwieniem. W lodowej rzeźbie tkwi teraz 5 noży. Trzy małe są wbite w zwiniętą kartkę papieru, jeden większy w sam środek głowy, a największy w samo serce. Wszystkim aż odebrało mowę. Patrzą się na mnie z niedowierzaniem.
- No dobra. Co zrobiłaś? - pyta Haymitch.
Wzdycham ciężko.
- Wbiłam kilka noży w lodową rzeźbę.
- Jaką rzeźbę?
- Założyciela Igrzysk. Stał na balkonie oceniających.
Effie upuszcza widelec na talerz.
- Młoda damo! Co ty zrobiłaś? Masz pojęcie jakie to będzie miało konsekwencje? - zaczęła się bulwersować.
Zapadła cisza, którą przerwał śmiech Haymitcha. Wszyscy na niego spojrzeliśmy.
- Chciałbym zobaczyć ich miny. - powiedział z uśmiechem. - A co zrobiłaś potem?
- Ukłoniłam się. - mówię też już ze śmiechem.
Mentor znów zaczął się śmiać. Effie oburzona wstała od stołu.
sobota, 2 stycznia 2016
6. "Zakochałam się w chłopcu z chlebem."
Szok. Pierwsze uczucie jakie mi towarzyszy to właśnie szok. Widzę jak na ekranie pojawia się zbliżenie na moją twarz. Zakrywam usta ręką i mam szeroko otwarte oczy.
- No to rzeczywiście trudna sytuacja. - mówi ze smutkiem Caesar.
Peeta tylko kiwa głową. Rozlega się dzwonek, prowadzący żegna Peetę, a ten schodzi ze sceny. Nie wiem co robię, nadal jestem w ciężkim szoku, ale idę w stronę Peety. Ten patrzy się na mnie, ale najwyraźniej nie ma pojęcia jaka będzie moja reakcja. Staję przed nim. Nie wiem sama co robić. Nawrzeszczeć na niego? Uśmiechnąć się? W końcu chwytam go za nadgarstek.
- Co to było? - pytam się. - Nie odzywasz się do mnie odkąd dałeś mi chleb, a teraz nagle mnie kochasz?
- Destiny, to nie tak...
- A niby jak? Mogłeś najpierw powiedzieć to mnie, a nie opowiadać ze mnie kochasz całemu Panem!
Nagle podchodzi do nas Haymitch.
- Hej, hej, hej, mała! - odciąga mnie od Peety. - Spokojnie. Powinnaś być mu wdzięczna.
- Za co?
- Przedstawił cię jako atrakcyjną, na pewno ci to nie zaszkodzi. A poza tym zapadniecie im w pamięci. "Przeklęci kochankowie". To się sprzeda, rozumiesz?
Może i Haymitch ma rację. Ale nadal jestem w dziwnym stanie psychicznym, kiedy nie mam pojęcia co robić i o co tu właściwie chodzi. Kiedy w końcu udaje mi się wszystko ogarnąć zwracam się do Peety.
- Czyli to wymyśliłeś?
Peeta nie odpowiada. Oczywiście że to wymyślił. Co ja sobie wyobrażałam? Że ktoś taki jak Peeta się we mnie zakochał? Widzę jeszcze jak na ekranie pojawiają się wszyscy trybuci. Glimmer poprawia włosy, Clove najwyraźniej kłóci się ze swoją stylistką. Kiedy widzę twarze moje i Peety, muszę szybko coś zrobić. Błyskawicznie rzucam mu się na szyję. On po chwili mnie obejmuje. Nie do końca wiem czemu, ale czuję ulgę. Jego silne ręce dają mi ciepło jakiego dawno nie czułam. Mija trochę czasu zanim się od siebie odsuwamy.
- Co się... - zaczyna Peeta.
- Byliśmy na ekranie. - wyjaśniam krótko.
Dziwnie się teraz czuję. W środku mam niewyjaśnioną pustkę. Wracamy do naszego mieszkania. Kolacja jest już gotowa, ale nie mam ochoty teraz jeść. Wchodzę do mojego pokoju i rzucam się na łóżko. Zwijam się w kulkę. Dlaczego tak się czuję? Skąd ten smutek u mnie? Może sobie uświadomiłam, że lada moment trafimy na arenę i to będzie mój koniec. Postanawiam wziąć prysznic. Siedzę tam długo, a kiedy wychodzę nadal okropnie się czuję. Ubieram koszulę nocną i kładę się do łóżka. Jednak nie mogę spać. Przekręcam się z boku na bok. W końcu wstaję i wychodzę z pomieszczenia. Siadam w tym samym miejscu co poprzedniej nocy, czyli pod oknem. Nagle słyszę kroki. Domyślam się do kogo należą. W salonie pojawia się Peeta. Siada znów naprzeciwko mnie.
- Znowu nie możesz spać? - pyta.
Tylko kiwam głową.
- Widzę że ty też. - mówię.
- Nie do końca. Spałem, ale usłyszałem jak wychodzisz z pokoju.
Ściągam brwi. Wstał tylko dlatego, że ja nie mogę spać?
Jednak jego obecność jest teraz dla mnie dziwnie dołująca.
- Chyba już pójdę. - oznajmiam.
Gdy już mam wstawać odzywa się Peeta.
- Nie wymyśliłem tego.
Patrzę się na niego pytająco. On też się na mnie patrzy.
- O tym, że się w tobie zakochałem.
Teraz już wiem czemu się tak czułam, bo nagle cały ten ciężar i smutek znika. Chodziło mi o to, że Peeta to zmyślił. Wpatruję się w niego. Nagle lekko się uśmiecham i kładę mu dłoń na policzku. On też prawie niezauważalnie się uśmiecha. Już wiem czemu tyle o mnie wiedział. Czyli cały ten czas mnie kochał. A ja poznałam jego imię dopiero na dożynkach. Jestem bez serca. Jaką ja byłam egoistką. Przez wszystkie te lata on był dla mnie po prostu chłopcem z chlebem. Jestem okropną osobą. Co Peeta we mnie widzi? Całuję go w policzek i wracam do pokoju. Opadam na łóżko. I co teraz? Będę musiała jeszcze bardziej starać się utrzymać Peetę przy życiu na Igrzyskach. Nie wybaczę sobie gdy on umrze. Staram się zasnąć, a gdy w końcu mi się to udaje, męczą mnie koszmary. Dotyczą one głównie Igrzysk i Peety. Budzę się w środku nocy z krzykiem. Śniło mi się, że Peeta zostaje zabity przez okropne stwory na arenie. Nie mogę spać. Siadam na łóżku. Nagle uderza mnie fakt, że już niebawem odbędą się Igrzyska. To koniec. Tak umrę. Jednego chce jednak dopilnować i jest to dla mnie teraz najważniejsze. Peeta ma żyć. Wychodzę ponownie z pokoju. Tym razem kulę się na sofie w salonie. Za około tydzień będziemy musieli przystąpić do oceny indywidualnej. Co ja zaprezentuję? Najprawdopodobniej będzie to rzucanie nożami, chociaż i tego nie umiem najlepiej. A co będzie na arenie? Co jeśli nie znajdę noży? Czym będę walczyć? Jedyne co mnie pociesza to fakt, że na pewno chociaż jeden sponsor się znajdzie, po moim płonącym stroju, potem sukni i jeszcze wyznaniu Peety. Może któryś ze sponsorów przyśle mi zestaw noży do rzucania, chociaż w walce wręcz też nie jestem najgorsza. Jutro już zaczynamy chodzić do ośrodka szkoleniowego i podszkolę się właśnie w walce wręcz. Pewnie będę musiała się nauczyć robić kilka węzłów, oraz trochę innych rzeczy potrzebnych do przetrwania. Zobaczę jeszcze jakich cennych rad udzieli mi Haymitch. W końcu zasypiam na sofie.
Rano gdy się budzę, orientuje się, że nie jestem już w salonie. Leżę w łóżku, przykryta kołdrą. Tylko że to nie jest moje łóżko. Wstaję i rozglądam się po pomieszczeniu. Wygląda podobnie do mojego pokoju, ale to zdecydowanie nie on. Nagle widzę męskie ubranie i już wiem gdzie jestem. To pokój Peety. Tylko jak się tu znalazłam? Nagle z łazienki wychodzi Peeta, uczesany i ubrany w kostium z numerem naszego Dystryktu na ramieniu. Kostium nie ma rękawów, wiec widzę jak umięśnione ręce ma Peeta.
- Dzień dobry. - mówi z uśmiechem.
Patrzę się na niego niepewnie. Nadal nie wiem co ja tu w ogóle robię. Peeta jakby czytał mi w myślach mowi:
- W nocy nie mogłem spać i zobaczyłem cię śpiącą w salonie, więc cię tu przeniosłem. - mówi. Nadal patrzę się na niego pytająco. - Spokojnie, ja spałem tu - wskazuje na sofę pod oknem.
No tak, oczywiście, mnie zaniósł do swojego łóżka a sam spał na sofie. To takie w jego stylu. Uśmiecham się tylko do niego nadal zaspana i walę się z powrotem na łóżko.
- Wstawaj śpiąca królewno. - śmieje się chłopak.
Kręcę tylko głową z niezadowoleniem.
- Zaraz będzie śniadanie. - oznajmia.
W odpowiedzi zakrywam poduszką głowę. Nie mam zamiaru wstawać.
- Sama wstaniesz czy sam mam cię wyciągnąć? - pyta. Nie ruszam się. - No dobra.
W jednej chwili Peeta wyciąga mnie z łóżka, mimo mojego oporu, przerzuca mnie bez trudu przez ramię i wychodzi z pokoju. Pomimo moich nieudolnych prób uwolnienia się, zwisam na jego ramieniu piszcząc, krzycząc na niego i śmiejąc się w tym samym czasie. W końcu sadza mnie na krześle. Dopiero teraz widzę zdziwione miny Haymitcha i Effie. No tak, to musiało wyglądać co najmniej dziwnie. Peeta wynosi mnie z jego pokoju, na dodatek jestem w piżamie.
- Co wy... - mówi zaskoczona Effie.
- Effie, proszę cię, chyba nie muszą ci opowiadać o tym co robili razem w pokoju Peety prawda? - odpowiada Haymitch.
- Nie! - zaprzeczam równocześnie z Peetą. - Nie o to chodzi! - Oczywiście się rumienię, zresztą tak jak Peeta. No tak, Haymitch musi mieć jakieś dziwne skojarzenia, zresztą mu się nie dziwię. - Po prostu zasnęłam na kanapie i Peeta mnie zaniósł do swojego pokoju. - wyjaśniam. Widząc wzrok Haymitcha dodaję poirytowana - On spał na sofie.
Mentor zaczyna grzebać widelcem w jajecznicy i uśmiecha się pod nosem, a Effie jest wyraźnie oburzona. Sytuacja jest bardzo niezręczna, ale też głupia i śmieszna. Zaczynam jeść naleśniki. Co chwila wymieniamy z Peetą rozbawione spojrzenia.
- Dobra dzieciaki. - zaczyna Haymitch, gdy już zjedliśmy. - Dzisiaj idziecie na pierwszy dzień w ośrodku szkoleniowym. Moja rada to żebyście nie pokazywali swoich największych umiejętności. Skupcie się na czymś innym. Na arenie zaskoczycie w ten sposób przeciwnika. Peeta, ty zachowaj swoją siłę dla siebie, i jakbyś mógł to nie noś Destiny na ramieniu. - prycham cicho. - A ty, mała, nie rzucaj nożami, niech nie wiedzą co potrafisz najlepiej. Możesz udawać, że najlepiej się sprawdzasz w walce wręcz, a kiedy przyjdzie co do czego zaatakujesz przeciwnika na dystans. - kiwam głową. - Wszystko jasne? Pamiętajcie jeszcze o nauce o przetrwaniu, wiele osób je lekceważy, a potem umiera.
Wstajemy od stołu i się rozchodzimy. Od razu idę pod prysznic. Jak zawsze wybieram płyn o zapachu róż. Myję się dokładnie, a potem ubieram w strój wyznaczony na dziś. Związuję włosy w warkocz i ruszamy do ośrodka. Jesteśmy na miejscu na czas, ale i tak większość zawodników już tu jest. Stajemy w rzędzie, a jakaś kobieta przedstawia nam wszystkie stanowiska. Kiedy kończy swoją przemowę możemy zacząć. Chodzę pomiędzy różnymi stanowiskami i obserwuję innych trybutów. Widzę Glimmer, która próbuje strzelać z łuku, ale nigdy nie trafia do celu, Cato, który walczy wielkim nożem, Clove, która ku mojemu zaskoczeniu rzuca nożami. Wychodzi jej to świetnie. Potem moją uwagę zwraca Liszka, która biegnie na czymś w rodzaju pomieszczenia - bieżni. Skacze przez kamienie i omija przeszkody. To naprawdę imponujące. W końcu decyduje się na ćwiczenie walki wręcz. Biorę jeden z noży i zaczynam walczyć z kimś w rodzaju trenera. Z początku kiepsko mi to wychodzi, ale potem dowiaduję się, że mam potencjał. Gdy kilka razy udaje mi się pokonać trenera, idę do stanowiska z węzłami. Na początku nie udaje mi się nic, ale z czasem zaczynam łapać. Niestety nie mam zbyt dużej cierpliwości. Po kilku godzinach jest przerwa na posiłek. Siadamy wraz Peetą z większością trybutów. Widzę, że sporo osób chce zawrzeć z nami sojusz. Faktycznie sojusz mógłby mi pomóc. Zawsze przyda się wsparcie od innych dystryktów, choćby najmniejsze. Wypatruję potencjalnych sojuszników. Od razu odrzucam Glimmer i Marvela. Z nimi nawet nie chcę rozmawiać. Clove nie jest zła, ale wiem, że ją i Cato coś łączy, a z nim nie chce mieć nic do czynienia. Dystrykt 3 też odpada, dziewczyna z niego nie umiała nawet przebiec 10 metrów bez potykania się. Z Czwórki też nie widzę nikogo interesującego. Z Piątki zastanawia mnie Liszka, jest szybka i zwinna, a na dodatek wydaje się opanowana. Z następnych dystryktów wybór nie jest powalający, ale zauważyłam, że dziewczynka z Jedenastki dobrze się wspina, a chłopak świetnie włada nożem. To by było na tyle. Zabieram się wreszcie do jedzenia.
- Hej, dwunastka. - odzywa się nagle Clove. - Podejdź tu.
Wstaję powoli i podchodzę do niej, Cato, Glimmer i Marvela.
- Chcemy cię mieć w drużynie. - oznajmia.
Ja w drużynie zawodowców? Jakoś mi się to nie klei.
- A to z jakiego powodu? - pytam.
- Dobrze walczysz wręcz. Poza tym ludzie cię lubią.
Nie mam najmniejszej ochoty na bycie w ich drużynie, jednak nie chce się im narażać. Próbuję coś wymyślić. Wiem, że gdybym była z nimi w sojuszu i tak by mnie zabili. Nie jestem głupia. Nagle wpada mi do głowy pomysł.
- A Peeta? - pytam. - Bez niego się nie ruszam.
Wymieniają ze sobą niezadowolone spojrzenia, i coś szepczą. Wiem, że Peeta im nie zaimponował, bo nie pokazał na co go stać.
- Nie. - odpowiada po chwili Clove. - Jego nie chcemy.
- W takim razie trudno, jestem z nim w sojuszu. - odpowiadam i odchodzę z powrotem do Peety.
- Czego chcieli? - pyta od razu.
- Żebym była z nimi w sojuszu.
- Naprawdę? I co?
- Oczywiście, że się nie zgodziłam. Po pierwsze, i tak by mnie zabili, po drugie nie chcieli ciebie, a ja bez ciebie nigdzie się nie ruszam.
Uśmiecha się lekko do mnie. Kończymy jeść, a następne godziny mijają mi na uczeniu się o roślinach, strzelaniu z łuku oraz rozpalaniu ogniska. Gdy wracamy do mieszkania jestem całkiem wykończona. Szybko biorę prysznic, przebieram się w piżamę i kładę do łóżka. Od razu zasypiam, co jest nowością, jednak zaczynają się koszmary. Dotyczą one tym razem zawodowców, ścigają mnie, potem zamieniają się w obrzydliwe bestie i zaczynają rozszarpywać mnie żywcem. Budzę się gwałtownie. Szybko oddycham. Nie ma opcji żebym znowu zasnęła. Prawie wybiegam z pokoju. Nie mam pojęcia gdzie idę, ale nogi same mnie niosą. Zanim się orientuję, stoję przed drzwiami pokoju Peety i pukam w nie. Przez chwilę czekam i już chcę iść, gdy nagle drzwi się otwierają, a w nich staje Peeta.
- Co się stało? - pyta wyraźnie zmartwiony.
- Ja... Ah, sama nie wiem co sobie myślałam, przepraszam.
- Spokojnie, o co chodzi? - w jego głosie słyszę troskę
- Po prostu miałam kolejny koszmar... tak wiem to strasznie głupie, nie wiem po co tu przyszłam.
- A ja wiem. Wejdź. - Peeta zaprasza mnie ręką do pokoju.
Widzę, że nie odpuści, wiec wchodzę do środka. Peeta bierze jedną poduszkę i kładzie ją na sofie, jednak gdy ja zamierzam się tam położyć mówi:
- O nie. Ja tu śpię, ty się połóż na łóżku.
- Nie, to twoje łóżko, ja w ogóle nie powinnam tu przychodzić.
- Bla, bla, bla, śpisz na łóżku i nie próbuj się kłócić!
Uśmiecham się tylko blado i posłusznie się kładę. Jednak dalej nie mogę spać. Wlepiam wzrok w Peetę leżącym na sofie. Wiem, że nie śpi. Mija sporo czasu, a ja nadal nie mogę zasnąć.
- Peeta. - mówię nagle.
On od razu siada i się do mnie odwraca.
- Tak?
Patrzę się na niego chwilę.
- Przyjdziesz tu?
Najpierw chyba nie dociera do niego o co mi chodzi, ale po chwili wstaje.
- Jasne. - mówi.
Kładzie się obok mnie. Myślałam , że będzie trochę niezręcznie, ale czuję się teraz o wiele lepiej. Nie wiem co się ze mną dzieje, ale nieśmiało kładę mu się na ramieniu. Przez chwilę obawiam się, że się odsunie, ale on tylko obejmuje mnie delikatnie ręką. Teraz już czuję się spokojna. Przy nim czuję się bezpiecznie. I nagle to do mnie dociera. Zakochałam się w chłopcu z chlebem.
wtorek, 22 grudnia 2015
5. "Pokazałam, że potrafię być groźna."
***Hejka! Chciałam tylko wam szybko powiedzieć, że zmieniłam imię głównej bohaterki! Teraz ma na imię Destiny Charms, ponieważ tamto imię mi się nie podobało. To tyle, miłego czytania!***
Wracam do swojej sypialni, jednak nie mogę już normalnie spać. Zasypiam na kilka minut, po czym się budzę, i tak w kółko, aż do rana. Gdy się już ostatecznie budzę, od razu idę pod prysznic. Dzisiaj mamy wywiad, więc muszę się dobrze prezentować. Znowu wybieram różany żel pod prysznic. Siedzę w łazience bardzo długo, aż w końcu decyduje się wyjść. Ubieram się i związuję włosy w warkocza. Gdy wychodzę z pokoju, przy stole siedzi tylko Peeta. Jest wcześnie, a ja już po prostu nie mogłam wytrzymać w łóżku. Gdy słyszy jak drzwi się za mną zamykają odwraca się do mnie i uśmiecha, ale widzę, że jego uśmiech jest inny niż zwykle. Tym razem widzę w nim smutek. Nic dziwnego, po naszych nocnych rozmyślaniach sama też się dobiłam. Siadam obok niego.
- Spałeś? - pytam.
- Nie bardzo. - odpowiada. Widzę, że ma lekko podkrążone oczy, zresztą tak samo jak ja.
- Ja też.
- Widzę. - domyślam się, że chodzi mu o moje wory pod oczami.
- Ej! Ty też nie wyglądasz najpiękniej! - odgryzam się.
- Nie, nie o to mi chodzi! - usprawiedliwia się Peeta. - Chodzi mi o twoje włosy, o warkocz. Zawsze go robisz po lewej stronie, a teraz jest po prawej.
Spoglądam na warkocz. Faktycznie, teraz widzę, że coś jest nie tak. Dziwię się, że Peeta zauważył, że mam warkocz po innej stronie niż zwykle. Do pomieszczenia nagle wchodzą Haymitch i Effie. Effie ma na sobie dziwaczną sukienkę w niebieskie piórka, białą perukę oraz niebieskie usta. Jak zwykle promiennie się uśmiecha. Nie to co Haymitch. Ten jest lekko pijany jak zwykle, ma zmęczone oczy i tłuste włosy. Siadają naprzeciwko nas.
- Dzień dobry! - mówi z uśmiechem Effie. - Gotowi na wielki, wielki, wielki dzień?
- Effie, proszę cię... - wzdycha Haymitch.
- A ty jak zwykle narzekasz! - bulwersuje się Effie.
Parskam śmiechem. Te ich "klotnie" są całkiem urocze. Zaczynamy jeść posiłek w ciszy. Zastanawiam się co powiem na wywiadzie. Jedyna ciekawsza rzecz jaką robiłam przez całe moje życie to polowanie, ale przecież tego nie powiem, bo ja i Gale robimy to nielegalnie. Może urzeknie ich historia o sierocie zgłaszającej się na Igrzyska za małą dziewczynkę. Kończymy jeść i zostajemy odprowadzeni do naszych stylistów. Uśmiecham się na widok Cinny, bardzo dużo mu zawdzięczam.
- Jak tam Destiny? - pyta. - Gotowa?
- Urodziłam się gotowa. - Uśmiecham się, chociaż tak naprawdę strasznie się denerwuje.
- Tym razem mam dla ciebie sukienkę.
Cinna prezentuje mi chyba najpiękniejszą suknię, jaką kiedykolwiek widziałam. Jest w kolorze bardzo jasnego różu, czyli w moim ulubionym kolorze. Na początku wydawało mi się ze nie ma rękawów, ale potem widzę że ma długie rękawy zrobione z cieniutkiej koronki w białym kolorze. Na dodatek pięknie się mieni.
- I jak? - pyta Cinna.
- Jest cudowna. - Wzdycham.
- Chciałem żeby była w twoim ulubionym kolorze.
- Skąd wiedziałeś jaki to?
- Peeta mi powiedział.
No tak, oczywiście że Peeta, przecież on wie o mnie wszystko. Ubieram się w sukienkę. Cinna delikatnie podkręca moje włosy i wpina w nie białe, błyszczące pasma. Robi mi lekki makijaż i rozpoznaję szminkę, którą mi nakłada na usta. To ta sama szminka, którą miałam na sobie wcześniej. To znaczy że będę miała na sobie płomienie. Patrzę na Cinnę.
- Pod koniec zacznij wirować. To wywoła płomienie. Na końcu stań w miejscu i wsytaw ręce na boki. Twoje rękawy zaczną płonąć.
Kiwam głową. Patrzę się na siebie w lustrze. Wyglądam jak księżniczka. Nie wiem czy to do końca dobrze, wolałabym nie sprawiać wrażenia piękności w sukienkach, ale wiem, że płomienie zrobią swoje. Cinna jeszcze poprawia moje włosy i idziemy do studia Ceasara. Widzę tu wszystkich trybutów. Moją uwagę przykuwa mała dziewczynka z Jedenastki. Jest ubrana w niebieską sukienkę. Biedactwo. Wszystkie trubutki patrzą na mnie z zawiścią oprócz tej małej i dziewczyny o rudych włosach i twarzy przypominającej twarz lisa. Wygląda na bardzo opanowaną. Nazywam ją Liszka. Odnajduję Peetę i do niego podchodzę. Wchodzimy jako ostatni. Peeta ma na sobie niebieski garnitur. Wygląda naprawdę dobrze.
- Wow... - mówi na mój widok. - Widzę, że mam przyjemność z księżniczką?
Szturcham go tylko lekko w ramię.
- Wyglądasz pięknie. - uśmiecha się do mnie.
Również się uśmiecham i całuję go delikatnie w policzek. Na scenę wychodzi dziewczyna z Dystryktu Pierwszego. O ile się nie mylę ma na imię Glimmer. Okropne imię. Po kolei wszystkie dystrykty wchodzą na scenę, kiedy przede mną zostaje tylko Tresh - Trybut z Jedenastki. Gdy on również znika zaczynam panikować. Przypominam sobie co mam zrobić na koniec z suknią, żeby niczego nie zepsuć. W końcu przychodzi jakiś mężczyzna.
- Destiny Charms. - mówi.
Wychodzę z nim na scenę. W pierwszej chwili oślepiają mnie reflektory więc mrużę oczy i próbuje przyzwyczaić się do światła. Widzę Caesara, uśmiecha się szeroko.
- Witaj Destiny. - całuje mnie w rękę. - Siadaj proszę.
Siadam w fotelu i patrzę na publiczność. Wszyscy są bardzo podekscytowani moją obecnością, zapewne przez prezentację, na której wpadłam świetnie dzięki Cinnie.
- Tak więc Destiny. - wyrywa mnie z zamyślenia głos prowadzącego. - Zgłosiłaś się podczas dożynek. Za małą dziewczynkę. Opowiedz nam o tym.
- Chodziło o to, że gdy ja miałam 12 lat, wylosowano mnie do Igrzysk. - tu publiczność głośno wciąga powietrze. - Jednak z tłumu wyszła jakaś dziewczyna, wtedy pierwszy raz widziałam ją na oczy. Zgłosiła się za mnie, tylko dlatego, że wiedziała, że jestem mała i bezbronna. - Tym razem publika wyraźnie jest wzruszona. - Zginęła podczas Igrzysk. Dlatego ja zgłosiłam się za tą dziewczynkę. Bo byłam kiedyś na jej miejscu.
Słyszę oklaski. Spodobała im się ta historia. Może uda mi się nie wypaść beznadziejnie.
- Wzruszające. - komentuje Caesar. - Ale teraz zmieńmy temat. Zrobiłaś furorę na prezentacji. O czym wtedy myślałaś.
- Aby nie spłonąć ani nie spaść z rydwanu. Peetę naprawdę musiała boleć ręka, bo tak mocno ją ściskałam. - Uśmiecham się, a publiczność wybucha śmiechem.
- Jeśli chodzi o Peetę... Co o nim uważasz? - pyta Caesar.
- Jest naprawdę cudowną osobą, ciesze się że mogłam go poznać, szkoda tylko że w takich okolicznościach.
- Tak, to pech. - wzdycha prowadzący. - Opowiedz nam teraz o twojej sukni! Wygląda jak strój godny księżniczki!
- Jest groźniejsza niż wygląda. - mówię z uśmieszkiem.
- A to czemu? - Caesar patrzy na tłum.
- Pokazać? - pytam.
- Chemy to zobaczyć? - prowadzący kieruje to pytanie do publiczności a ta ryczy w niebo głosy.
Wstaję i idę na środek sceny. Patrzę na Cinnę, który siedzi w pierwszym rzędzie. Kiwa głową. Zaczynam się obracać. Dół sukni staje w ogniu. Ludzie wiwatują tak głośno że nie słyszę własnych myśli. Widzę że ogień jest coraz wyżej, a dół sukni znika jako iskry. W końcu przestaję wirować. Widzę, że suknia jest teraz dość obcisła, za kolano, czarna i cała płonie. Moje pasemka niegdyś białe, teraz wyglądają jak rozgrzane do czerwoności. Rozkładam ręce. Rękawy sukienki zaczynają całe płonąć. Ludzie aż wstają z foteli i klaszczą. Uśmiecham się. Pokazałam, że potrafię być groźna. Rozlega się dzwonek, oznajmiający, że muszę zejść ze sceny. Żegnam się z Caesarem.
- Wielkie brawa dla Destiny Charms, igrającej z ogniem!
Ogień gaśnie i schodzę ze sceny. Mijam się z Peetą i wymieniamy tylko uśmiechy. Nie mogę dojść do siebie. Analizuje jak mi poszło. Chyba nie najgorzej. Patrzę teraz na ekran, na którym widzę Peetę. Jest śmiały i zabawny. Prowadzą z Caesarem luźną rozmowę.
- Peeta. Taki przystojny chłopak jak ty musi mieć dziewczynę. Opowiesz nam o niej? - pyta Caesar.
- Nie mam dziewczyny. - odpowiada Peeta.
- Niemożliwe! Na pewno zatem masz jakąś wybrankę!
- Więc... Tak. - mówi a publiczność aż nie może usiedzieć z podniecenia.
- Kim ona jest?
- Jest wspaniała, ma poczucie humoru, jest miła, uprzejma, znamy się od dzieciństwa. Tylko aż do dożynek nawet nie wiedziała jak mam na imię.
Trochę współczuję Peecie, ale też czuję w sobie złość, kiedy słyszę o jego wybrance.
- Więc Peeta... Wygraj, a wtedy ona nie będzie mogła ci odmówić.
- To nie takie proste.
- Dlaczego?
Peeta milczy przez chwilę. Nawet ja jestem strasznie ciekawa kto to. I oto następne słowa Peety mnie paraliżują.
- Bo ta dziewczyna... Przyjechała tu ze mną.
sobota, 19 grudnia 2015
4. "Uwielbiam zapach róż."
- Wspaniale! Cudownie! - zachwyca się Effie.
- Dobra robota. - chwali nas Haymitch.
Peeta schodzi z rydwanu jako pierwszy i pomaga zejść mnie.
- Teraz wszyscy będą chcieli was sponsorować. Tylko musicie jeszcze dobrze wypaść na wywiadzie i ocenie indywidualnej. - dodaje Haymitch. - A ten pomysł z przytulniem się do Peety, świetny! Jak na to wpadłaś?
- Sama nie wiem. Tak wyszło. - wzruszam ramionami.
- Dobrze, teraz idziemy do naszego tymczasowego mieszkania. - mówi Effie.
Kiedy już jesteśmy na miejscu, jedziemy windą na jedno z wysoko położonych pięter. Gdy wchodzimy do środka, zapiera mi dech w piersiach. To jest niesamowite. Mnóstwo nowoczesnych sprzętów, drogich dodatków.
- Pokój Destiny jest po lewej, Peety po prawej. - informuje nas Effie. - Idźcie się odświeżyć, za godzinę będzie kolacja!
- Przepraszam... - mówi nerwowo drapiąc się po głowie. - Pukałem ale nic nie odpowiadałaś.
- Nie słyszałam. - odpowiadam.
Jest mi strasznie głupio, a na dodatek czuje jak się rumienię.
- Przyszedłem powiedzieć że kolacja gotowa. - mówi i szybko wychodzi z pokoju.
Wydmuchuję głośno powietrze. Świetnie. Koniecznie musiałam się przed nim skompromitować. Staram się o tym nie myśleć i wyjmuję z szafy czarne spodnie i białą bluzkę. Związuję włosy w warkocz I wychodzę z pokoju. Przy stole siedzą już wszyscy. Siadam obok Cinny, bo teraz mi strasznie głupio przy Peecie. Kolacja pojawia się na stole. Jest tu tyle potraw, że większości nie potrafię nawet nazwać. Decyduje się jednak na kurczaka z pureé ziemniaczanym.
- Wasz występ był niesamowity! - ponownie chwali nas Effie. - A twój makijaż Via, cudowny!
- Macie w kieszeni sponsorów, jeśli tylko nie zawalicie wywiadu. - mówi Haymitch.
- I pamiętajcie o ocenie indywidualnej. - dodaje Cinna.
Nie jestem zainteresowana tym co mówią. Wiem co mam robić. Spoglądam ukradkiem na Peetę. Ku mojemu niezadowoleniu on też patrzy na mnie. Chwilę tak trwamy z pokerowymi twarzami gdy nagle Peeta lekko się uśmiecha. Po chwili widzę, że próbuje powstrzymać śmiech. Najpierw patrzę na niego zdziwiona, a potem oboje wybuchamy śmiechem. Cała reszta stołu się nam przygląda.
- Co wam tak wesoło? - pyta Haymitch.
- Bo... Bo Destiny... - zaczyna Peeta nadal śmiejąc się.
- Cicho! Zamknij się! - karcę go.
Po chwili śmiechu w końcu się uspokajamy i wracamy do jedzenia.
piątek, 11 grudnia 2015
3. "Dystrykt Dwunasty nie zginie w tłumie."
- Cześć. - mówię pogodnie.
Peeta się odwraca i uśmiecha.
- Cześć. - odpowiada życzliwie.
- Dzień dobry Haymitch. - zwracam się do mentora.
Patrzy się na mnie trochę dziwnym wzrokiem.
- Witaj skarbie. - mówi. - Znamy się?
- Nie. Ale jesteś naszym mentorem. Głodowe Igrzyska, mówi ci to coś?
- A no tak. Igrzyska. To ty jesteś tą dziewczyną, która się zgłosiła. Brawo. Trzeba być bardzo odważnym. Albo strasznie głupim.
Siadam obok Peety i nakładam sobie naleśniki. Nie mam pojęcia jak taki ktoś jak Haymitch mógł kiedykolwiek wygrać Igrzyska. Może po prostu całe wydarzenie przespał pijany gdzieś w ukryciu?
- Może coś nam powiesz? - proponuje Peeta. - Jakieś rady odnośnie Igrzysk?
Haymitch ciężko wzdycha.
- Musicie się pogodzić z opcją nieuchronnej śmierci.
Wymieniam z Peetą zdziwione spojrzenia.
- A jakieś rady a propo przeżycia na arenie? - pytam.
- No dobra, widzę że nie dacie mi spokoju. - wzdycha. - Więc po pierwsze, znajdzie wodę i kryjówkę. Schronieniem może być wszystko, drzewo, jaskinia a nawet krzak. Ale woda jest najważniejsza. Bez niej nie przeżyjecie. Jednak największą wagę na arenie mają prezenty od sponsorów. Musicie zdobyć ich jak najwięcej. Podasz mi dżem kotku? - pyta się mnie.
Chcąc dowiedzieć się więcej szybko podaję mu małą miseczkę z dżemem.
- Dzięki. - mówi. - Jeśli zdobędziecie sponsorów, może to zadecydować o waszym życiu lub śmierci. Mogą wam wysłać leki, wodę, jedzenie, nawet broń. Na arenie choćby paczka zapałek może mieć wpływ na wasze życie.
- Co zrobić, żeby zdobyć sponsorów? - pytam.
- Bądźcie sympatyczni, musicie wzbudzić ich zainteresowanie. Możecie się do nich uśmiechać, albo podać im dżem. - uśmiecha się do mnie.
Żart Haymitcha jest strasznie żałosny, ale i tak się uśmiecham. Zdobycie sponsorów nie będzie raczej dla mnie wielkim problemem. Od dziecka jestem raczej sympatyczna i przyjacielska. Peeta tez nie będzie miał z tym kłopotów. Jest uprzejmy i bardzo życzliwy. Kroję naleśnika i biorę do ust jeden kawałek.
- Jak wzbudzić ich zainteresowanie? - pyta Peeta.
- Musicie się wyróżnić z tłumu. Jeśli tylko jest taka opcja, można powiedzieć o czymś co zapadnie im w pamięci. Rodzina, miłość, te tematy zawsze dobrze się sprawdzają. Musicie oczywiście też zdobyć jak najwięcej punktów na ocenie indywidualnej. Co umiecie najlepiej?
Oboje milczymy. Ja nic szczególnego nie umiem. Polowanie? To może mi się przydać ale potrzebne mi są umiejętności walki.
- Destiny świetnie rzuca norzami. - odzywa się nagle Peeta. Patrzę na niego z zaskoczeniem. - mój ojciec kupuje od niej wiewiórki. Zawsze trafia w oko.
- Peeta jest silny. - zwracam się do Haymitcha. - Potrafi bez problemu rzucić 50 kilowym workiem.
- Nikogo nie uśmiercę workiem. - mówi.
- Nawet nie wiesz jak siła pomoże ci na arenie! - mówię.
- Dziewczyna ma rację, nigdy nie lekceważ siły fizycznej. - odzywa się Haymitch. - A ty skarbie, może pokażesz co potrafisz? - Haymitch podaje mi nóż ze stołu.
Biorę nóż i rozglądam się za celem. W końcu na drugim końcu wagonu, jakieś 5 metrów od nas, zauważam stół, na którym leży talerz z piramidą ułożoną z winogron. Unoszę nóż i celuje w winogrono na czubku. Rzucam. Winogrono razem z nożem wbiło się w ścianę za stołem.
- A nie mówiłem? - mówi Peeta. - Jest świetna.
- Faktycznie, możesz to wykorzystać. - Haymitch zwraca się do mnie.
Nagle do przedziału wkracza Effie. Ma na sobie dziwaczną sukienkę w różowe kwiaty, różową perukę i wymyślny makijaż.
- Witajcie. - mówi z entuzjazmem i siada obok Haymitcha.
Nagle dostrzega nóż wbity w ścianę wagonu.
- Mój Boże! Co się stało? - pyta.
- Mała dała nam pokaz tego co potrafi. - odpowiada Haymitch.
- Cudownie, ale w pociągu?! - oburza się Effie.
- Effie, zluzuj gorset i zjedz śniadanie. - mówi Haymitch.
Effie piorunuje go spojrzeniem ale siada przy stole i nakłada jedzenie na talerz.
- Jak tam wrażenia? - pyta Effie zbyt entuzjastycznym tonem. - Pociąg jest niesamowity prawda?
- Tak wspaniały, szkoda tylko że wiezie nas do miejsca gdzie umrzemy. - mówię. Patrzę na Peetę. - Przynajmniej ja.
- Destiny, nie mów tak! - rozkazuje mi Peeta.
Wzdycham głośno i wracam do jedzenia. To przecież pewne że nie przeżyję. Niby jakim cudem?
- Jesteś dość przyjacielska co nie mała? - pyta Haymitch.
- Tak mi się wydaje. - odpowiadam.
- To ci się przyda. Zdobędziesz w ten sposób sponsorów, albo na arenie możesz założyć sojusze a potem...
- Nie! - nie pozwalam mu dokończyć. - Nie będę zabijać ludzi, z którymi jestem w sojuszu!
- Albo ty zabijesz ich albo oni ciebie. Nikt porządny nie wygrywa Igrzysk.
To niestety prawda. Igrzyska zwyciężą tylko podstępni, nieuczciwi, brutalni, albo bezwzględni. Ja się nie zaliczam do żadnej z tych grup, co jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że zginę. Panuje milczenie.
- Co nie znaczy, że to nie może się zmienić. - mówi Effie ze smutnym uśmiechem.
Już wiem dlaczego Effie jest tu niezbędna. Gdyby nie ona wszyscy trybuci jeszcze zanim zdążyliby wejść na arenę, dawno popadliby w depresję.
- Dobra dzieciaki, trzeba wymyślić plan. - oznajmia nagle Haymitch. - Trzeba zwrócić na was uwagę. Jesteście może spokrewnieni?
Oboje kręcimy przecząco głowami.
- Szkoda. Może się kochacie?
- Co?! - odpowiadam zaskoczona. - Skąd taki pomysł?
- Miłość zawsze dobrze się sprzedaje. Czyli mam rozumieć ze nie?
Teraz robi mi się trochę głupio. Peeta to dobry chłopak, a ja tak gwałtownie wyparłam się miłości do niego. Kończę śniadanie w ciszy, oznajmiam że skończyłam i idę do mojego przedziału. Siadam na łóżku. Myśl nieuchronnej śmierci coraz bardziej mnie przytłacza. Mam o tyle lepszą sytuację od Peety, że ja nie mam rodziny, która by za mną tęskniła. Nagle przypomina mi się Gale. A co z nim? Jego na pewno zaboli moja śmierć. Godziny mijają szybko i jesteśmy w Kapitolu. Ja i Peeta wyglądamy przez okno. Jest ogromny i zachwycający. Gdy w końcu docieramy na peron, witają nas tłumy Kapitolińczyków. Peeta zaczyna machać do tłumu a ja go naśladuje. Tłum ludzi szaleje. Dla nich jesteśmy teraz gwiazdami, a nie ofiarami. Pojawiają się kamery. Uśmiecham się do nich szeroko. Teraz muszę walczyć o sponsorów. Jedziemy do Centrum Odnowy, gdzie doprowadzą nas do porządku. Musimy przecież wyglądać odpowiednio będąc w Kapitolu, czyż nie? To jest tak głupie. Nie muszę wyglądać pięknie na arenie, nie wygram w ten sposób Igrzysk. Ale mogę zdobyć sponsorów. Gdy już jesteśmy na miejscu, ja i Peeta zostajemy rozdzieleni. Zanim się spostrzegłam, już byłam w prawie całkowicie białej sali z przeróżnymi wannami, stołami i innymi rzeczami, o których istnieniu nawet nie wiedziałam. Witają mnie 3 dość specyficzne osoby.
- Witaj kochana! - wita mnie kobieta o niebieskich włosach i tatuażach w kształcie jaszczurek na kościach policzkowych. - Nazywam się Delia, to jest Roowell - pokazuje mi niskiego mężczyznę z zielonymi włosami - A to Varria - pokazuje na kobietę o lekko niebieskawej skórze, białych jak śnieg włosach i rzęsami sięgającymi jej prawie do czoła. - Jesteśmy twoją ekipą przygotowawczą!
Lekko kiwam głową. Zaczynają mnie oglądać z każdej strony.
- Dobra kochana, musisz się rozebrać. - mówi Delia jakby to było coś najnormalniejszego.
- Nie ma mowy. - mówię.
- Destiny, musimy się tobą zająć... - tłumaczy Roowell.
- Nie! - odpowiadam stanowczo.
- Dajcie jej po prostu strój. - mówi spokojnie Varria.
Po chwili ubieram się w kostium składający się z krótkiej, przylegającej bluzki i bokserek z materiału z jakiego robi się kostiumy kąpielowe. Najpierw mnie dokładnie myją, potem suszą włosy i nakładają mi na skórę dziwne substancje. Następnie zajmują się moimi brwiami, pachami oraz nogami. Nigdy nie przykładałam do tego większej uwagi. Po wielu przedziwnych zabiegach, czuje że na mojej skórze nie został nawet ślad bakterii, włosów ani brudu.
- Teraz zaprowadzimy cię do Cinny. - oznajmia Varria.
Zostaję odprowadzona do kolejnego pomieszczenia. Czeka tam ciemnoskóry mężczyzna, dość skromnie ubrany, a zamiast ust pomalowanych na zielono lub tatuaży na skroniach, ma tylko subtelne złote kreski na powiekach. Moja ekipa zostawia nas samych.
- Witaj. Jestem Cinna. - podaje mi rękę i nią potrząsa. - Jestem twoim stylistą. Naprawdę ci współczuję.
Ostatnie zdanie mną lekko wstrząsa. W Kapitolu wszyscy zachowują się jakby spotkał mnie zaszczyt i raczej mi gratulują.
- Jesteś pierwszą osobą tutaj, która nie traktuje udziału w Igrzyskach jak wygranej na loterii. - mówię.
- Bo wiem, co tam się dzieje.
Uśmiecham się do niego.
- To w co mnie ubierzesz? - pytam. - Proszę oby nie w strój jak do kopalni.
- Nie bój się. W tym roku chce się skupić na węglu.
- Czyli? - pytam z ciekawością.
- Węgiel się pali prawda?
- Tak, to oczywiste.
- No właśnie. Resztę zobaczysz później.