Obudziłam się. Musiało mi zająć kilka sekund abym sobie przypomniała gdzie jestem i co tu robię. Dzisiaj mieliśmy już być w Kapitolu. Odbędzie się tam przedstawienie trybutów. Uczestnicy ze wszystkich dystryktów zaprezentują się w kreacjach zaprojektowanych przez stylistów. Mam nadzieje, że trafię na kogoś kto nie ubierze mnie w kombinezon do kopalni. Zwykle nasz dystrykt nie wzbudza zainteresowania. Co innego dystrykty pierwszy i drugi. Oni zawsze mają masę sponsorów. Wstaję z łóżka i ubieram się w burgundową tunikę z długimi rękawami oraz długie, czarne i dość obcisłe spodnie. Włosy tylko przeczesuję. Wychodzę z pokoju i idę do przedziału gdzie znajduje się jadalnia. Siedzą tam już Haymitch, na kacu jak zwykle, i Peeta. Podchodzę do nich.
- Cześć. - mówię pogodnie.
Peeta się odwraca i uśmiecha.
- Cześć. - odpowiada życzliwie.
- Dzień dobry Haymitch. - zwracam się do mentora.
Patrzy się na mnie trochę dziwnym wzrokiem.
- Witaj skarbie. - mówi. - Znamy się?
- Nie. Ale jesteś naszym mentorem. Głodowe Igrzyska, mówi ci to coś?
- A no tak. Igrzyska. To ty jesteś tą dziewczyną, która się zgłosiła. Brawo. Trzeba być bardzo odważnym. Albo strasznie głupim.
Siadam obok Peety i nakładam sobie naleśniki. Nie mam pojęcia jak taki ktoś jak Haymitch mógł kiedykolwiek wygrać Igrzyska. Może po prostu całe wydarzenie przespał pijany gdzieś w ukryciu?
- Może coś nam powiesz? - proponuje Peeta. - Jakieś rady odnośnie Igrzysk?
Haymitch ciężko wzdycha.
- Musicie się pogodzić z opcją nieuchronnej śmierci.
Wymieniam z Peetą zdziwione spojrzenia.
- A jakieś rady a propo przeżycia na arenie? - pytam.
- No dobra, widzę że nie dacie mi spokoju. - wzdycha. - Więc po pierwsze, znajdzie wodę i kryjówkę. Schronieniem może być wszystko, drzewo, jaskinia a nawet krzak. Ale woda jest najważniejsza. Bez niej nie przeżyjecie. Jednak największą wagę na arenie mają prezenty od sponsorów. Musicie zdobyć ich jak najwięcej. Podasz mi dżem kotku? - pyta się mnie.
Chcąc dowiedzieć się więcej szybko podaję mu małą miseczkę z dżemem.
- Dzięki. - mówi. - Jeśli zdobędziecie sponsorów, może to zadecydować o waszym życiu lub śmierci. Mogą wam wysłać leki, wodę, jedzenie, nawet broń. Na arenie choćby paczka zapałek może mieć wpływ na wasze życie.
- Co zrobić, żeby zdobyć sponsorów? - pytam.
- Bądźcie sympatyczni, musicie wzbudzić ich zainteresowanie. Możecie się do nich uśmiechać, albo podać im dżem. - uśmiecha się do mnie.
Żart Haymitcha jest strasznie żałosny, ale i tak się uśmiecham. Zdobycie sponsorów nie będzie raczej dla mnie wielkim problemem. Od dziecka jestem raczej sympatyczna i przyjacielska. Peeta tez nie będzie miał z tym kłopotów. Jest uprzejmy i bardzo życzliwy. Kroję naleśnika i biorę do ust jeden kawałek.
- Jak wzbudzić ich zainteresowanie? - pyta Peeta.
- Musicie się wyróżnić z tłumu. Jeśli tylko jest taka opcja, można powiedzieć o czymś co zapadnie im w pamięci. Rodzina, miłość, te tematy zawsze dobrze się sprawdzają. Musicie oczywiście też zdobyć jak najwięcej punktów na ocenie indywidualnej. Co umiecie najlepiej?
Oboje milczymy. Ja nic szczególnego nie umiem. Polowanie? To może mi się przydać ale potrzebne mi są umiejętności walki.
- Destiny świetnie rzuca norzami. - odzywa się nagle Peeta. Patrzę na niego z zaskoczeniem. - mój ojciec kupuje od niej wiewiórki. Zawsze trafia w oko.
- Peeta jest silny. - zwracam się do Haymitcha. - Potrafi bez problemu rzucić 50 kilowym workiem.
- Nikogo nie uśmiercę workiem. - mówi.
- Nawet nie wiesz jak siła pomoże ci na arenie! - mówię.
- Dziewczyna ma rację, nigdy nie lekceważ siły fizycznej. - odzywa się Haymitch. - A ty skarbie, może pokażesz co potrafisz? - Haymitch podaje mi nóż ze stołu.
Biorę nóż i rozglądam się za celem. W końcu na drugim końcu wagonu, jakieś 5 metrów od nas, zauważam stół, na którym leży talerz z piramidą ułożoną z winogron. Unoszę nóż i celuje w winogrono na czubku. Rzucam. Winogrono razem z nożem wbiło się w ścianę za stołem.
- A nie mówiłem? - mówi Peeta. - Jest świetna.
- Faktycznie, możesz to wykorzystać. - Haymitch zwraca się do mnie.
Nagle do przedziału wkracza Effie. Ma na sobie dziwaczną sukienkę w różowe kwiaty, różową perukę i wymyślny makijaż.
- Witajcie. - mówi z entuzjazmem i siada obok Haymitcha.
Nagle dostrzega nóż wbity w ścianę wagonu.
- Mój Boże! Co się stało? - pyta.
- Mała dała nam pokaz tego co potrafi. - odpowiada Haymitch.
- Cudownie, ale w pociągu?! - oburza się Effie.
- Effie, zluzuj gorset i zjedz śniadanie. - mówi Haymitch.
Effie piorunuje go spojrzeniem ale siada przy stole i nakłada jedzenie na talerz.
- Jak tam wrażenia? - pyta Effie zbyt entuzjastycznym tonem. - Pociąg jest niesamowity prawda?
- Tak wspaniały, szkoda tylko że wiezie nas do miejsca gdzie umrzemy. - mówię. Patrzę na Peetę. - Przynajmniej ja.
- Destiny, nie mów tak! - rozkazuje mi Peeta.
Wzdycham głośno i wracam do jedzenia. To przecież pewne że nie przeżyję. Niby jakim cudem?
- Jesteś dość przyjacielska co nie mała? - pyta Haymitch.
- Tak mi się wydaje. - odpowiadam.
- To ci się przyda. Zdobędziesz w ten sposób sponsorów, albo na arenie możesz założyć sojusze a potem...
- Nie! - nie pozwalam mu dokończyć. - Nie będę zabijać ludzi, z którymi jestem w sojuszu!
- Albo ty zabijesz ich albo oni ciebie. Nikt porządny nie wygrywa Igrzysk.
To niestety prawda. Igrzyska zwyciężą tylko podstępni, nieuczciwi, brutalni, albo bezwzględni. Ja się nie zaliczam do żadnej z tych grup, co jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że zginę. Panuje milczenie.
- Co nie znaczy, że to nie może się zmienić. - mówi Effie ze smutnym uśmiechem.
Już wiem dlaczego Effie jest tu niezbędna. Gdyby nie ona wszyscy trybuci jeszcze zanim zdążyliby wejść na arenę, dawno popadliby w depresję.
- Dobra dzieciaki, trzeba wymyślić plan. - oznajmia nagle Haymitch. - Trzeba zwrócić na was uwagę. Jesteście może spokrewnieni?
Oboje kręcimy przecząco głowami.
- Szkoda. Może się kochacie?
- Co?! - odpowiadam zaskoczona. - Skąd taki pomysł?
- Miłość zawsze dobrze się sprzedaje. Czyli mam rozumieć ze nie?
Teraz robi mi się trochę głupio. Peeta to dobry chłopak, a ja tak gwałtownie wyparłam się miłości do niego. Kończę śniadanie w ciszy, oznajmiam że skończyłam i idę do mojego przedziału. Siadam na łóżku. Myśl nieuchronnej śmierci coraz bardziej mnie przytłacza. Mam o tyle lepszą sytuację od Peety, że ja nie mam rodziny, która by za mną tęskniła. Nagle przypomina mi się Gale. A co z nim? Jego na pewno zaboli moja śmierć. Godziny mijają szybko i jesteśmy w Kapitolu. Ja i Peeta wyglądamy przez okno. Jest ogromny i zachwycający. Gdy w końcu docieramy na peron, witają nas tłumy Kapitolińczyków. Peeta zaczyna machać do tłumu a ja go naśladuje. Tłum ludzi szaleje. Dla nich jesteśmy teraz gwiazdami, a nie ofiarami. Pojawiają się kamery. Uśmiecham się do nich szeroko. Teraz muszę walczyć o sponsorów. Jedziemy do Centrum Odnowy, gdzie doprowadzą nas do porządku. Musimy przecież wyglądać odpowiednio będąc w Kapitolu, czyż nie? To jest tak głupie. Nie muszę wyglądać pięknie na arenie, nie wygram w ten sposób Igrzysk. Ale mogę zdobyć sponsorów. Gdy już jesteśmy na miejscu, ja i Peeta zostajemy rozdzieleni. Zanim się spostrzegłam, już byłam w prawie całkowicie białej sali z przeróżnymi wannami, stołami i innymi rzeczami, o których istnieniu nawet nie wiedziałam. Witają mnie 3 dość specyficzne osoby.
- Witaj kochana! - wita mnie kobieta o niebieskich włosach i tatuażach w kształcie jaszczurek na kościach policzkowych. - Nazywam się Delia, to jest Roowell - pokazuje mi niskiego mężczyznę z zielonymi włosami - A to Varria - pokazuje na kobietę o lekko niebieskawej skórze, białych jak śnieg włosach i rzęsami sięgającymi jej prawie do czoła. - Jesteśmy twoją ekipą przygotowawczą!
Lekko kiwam głową. Zaczynają mnie oglądać z każdej strony.
- Dobra kochana, musisz się rozebrać. - mówi Delia jakby to było coś najnormalniejszego.
- Nie ma mowy. - mówię.
- Destiny, musimy się tobą zająć... - tłumaczy Roowell.
- Nie! - odpowiadam stanowczo.
- Dajcie jej po prostu strój. - mówi spokojnie Varria.
Po chwili ubieram się w kostium składający się z krótkiej, przylegającej bluzki i bokserek z materiału z jakiego robi się kostiumy kąpielowe. Najpierw mnie dokładnie myją, potem suszą włosy i nakładają mi na skórę dziwne substancje. Następnie zajmują się moimi brwiami, pachami oraz nogami. Nigdy nie przykładałam do tego większej uwagi. Po wielu przedziwnych zabiegach, czuje że na mojej skórze nie został nawet ślad bakterii, włosów ani brudu.
- Teraz zaprowadzimy cię do Cinny. - oznajmia Varria.
Zostaję odprowadzona do kolejnego pomieszczenia. Czeka tam ciemnoskóry mężczyzna, dość skromnie ubrany, a zamiast ust pomalowanych na zielono lub tatuaży na skroniach, ma tylko subtelne złote kreski na powiekach. Moja ekipa zostawia nas samych.
- Witaj. Jestem Cinna. - podaje mi rękę i nią potrząsa. - Jestem twoim stylistą. Naprawdę ci współczuję.
Ostatnie zdanie mną lekko wstrząsa. W Kapitolu wszyscy zachowują się jakby spotkał mnie zaszczyt i raczej mi gratulują.
- Jesteś pierwszą osobą tutaj, która nie traktuje udziału w Igrzyskach jak wygranej na loterii. - mówię.
- Bo wiem, co tam się dzieje.
Uśmiecham się do niego.
- To w co mnie ubierzesz? - pytam. - Proszę oby nie w strój jak do kopalni.
- Nie bój się. W tym roku chce się skupić na węglu.
- Czyli? - pytam z ciekawością.
- Węgiel się pali prawda?
- Tak, to oczywiste.
- No właśnie. Resztę zobaczysz później.
- Cześć. - mówię pogodnie.
Peeta się odwraca i uśmiecha.
- Cześć. - odpowiada życzliwie.
- Dzień dobry Haymitch. - zwracam się do mentora.
Patrzy się na mnie trochę dziwnym wzrokiem.
- Witaj skarbie. - mówi. - Znamy się?
- Nie. Ale jesteś naszym mentorem. Głodowe Igrzyska, mówi ci to coś?
- A no tak. Igrzyska. To ty jesteś tą dziewczyną, która się zgłosiła. Brawo. Trzeba być bardzo odważnym. Albo strasznie głupim.
Siadam obok Peety i nakładam sobie naleśniki. Nie mam pojęcia jak taki ktoś jak Haymitch mógł kiedykolwiek wygrać Igrzyska. Może po prostu całe wydarzenie przespał pijany gdzieś w ukryciu?
- Może coś nam powiesz? - proponuje Peeta. - Jakieś rady odnośnie Igrzysk?
Haymitch ciężko wzdycha.
- Musicie się pogodzić z opcją nieuchronnej śmierci.
Wymieniam z Peetą zdziwione spojrzenia.
- A jakieś rady a propo przeżycia na arenie? - pytam.
- No dobra, widzę że nie dacie mi spokoju. - wzdycha. - Więc po pierwsze, znajdzie wodę i kryjówkę. Schronieniem może być wszystko, drzewo, jaskinia a nawet krzak. Ale woda jest najważniejsza. Bez niej nie przeżyjecie. Jednak największą wagę na arenie mają prezenty od sponsorów. Musicie zdobyć ich jak najwięcej. Podasz mi dżem kotku? - pyta się mnie.
Chcąc dowiedzieć się więcej szybko podaję mu małą miseczkę z dżemem.
- Dzięki. - mówi. - Jeśli zdobędziecie sponsorów, może to zadecydować o waszym życiu lub śmierci. Mogą wam wysłać leki, wodę, jedzenie, nawet broń. Na arenie choćby paczka zapałek może mieć wpływ na wasze życie.
- Co zrobić, żeby zdobyć sponsorów? - pytam.
- Bądźcie sympatyczni, musicie wzbudzić ich zainteresowanie. Możecie się do nich uśmiechać, albo podać im dżem. - uśmiecha się do mnie.
Żart Haymitcha jest strasznie żałosny, ale i tak się uśmiecham. Zdobycie sponsorów nie będzie raczej dla mnie wielkim problemem. Od dziecka jestem raczej sympatyczna i przyjacielska. Peeta tez nie będzie miał z tym kłopotów. Jest uprzejmy i bardzo życzliwy. Kroję naleśnika i biorę do ust jeden kawałek.
- Jak wzbudzić ich zainteresowanie? - pyta Peeta.
- Musicie się wyróżnić z tłumu. Jeśli tylko jest taka opcja, można powiedzieć o czymś co zapadnie im w pamięci. Rodzina, miłość, te tematy zawsze dobrze się sprawdzają. Musicie oczywiście też zdobyć jak najwięcej punktów na ocenie indywidualnej. Co umiecie najlepiej?
Oboje milczymy. Ja nic szczególnego nie umiem. Polowanie? To może mi się przydać ale potrzebne mi są umiejętności walki.
- Destiny świetnie rzuca norzami. - odzywa się nagle Peeta. Patrzę na niego z zaskoczeniem. - mój ojciec kupuje od niej wiewiórki. Zawsze trafia w oko.
- Peeta jest silny. - zwracam się do Haymitcha. - Potrafi bez problemu rzucić 50 kilowym workiem.
- Nikogo nie uśmiercę workiem. - mówi.
- Nawet nie wiesz jak siła pomoże ci na arenie! - mówię.
- Dziewczyna ma rację, nigdy nie lekceważ siły fizycznej. - odzywa się Haymitch. - A ty skarbie, może pokażesz co potrafisz? - Haymitch podaje mi nóż ze stołu.
Biorę nóż i rozglądam się za celem. W końcu na drugim końcu wagonu, jakieś 5 metrów od nas, zauważam stół, na którym leży talerz z piramidą ułożoną z winogron. Unoszę nóż i celuje w winogrono na czubku. Rzucam. Winogrono razem z nożem wbiło się w ścianę za stołem.
- A nie mówiłem? - mówi Peeta. - Jest świetna.
- Faktycznie, możesz to wykorzystać. - Haymitch zwraca się do mnie.
Nagle do przedziału wkracza Effie. Ma na sobie dziwaczną sukienkę w różowe kwiaty, różową perukę i wymyślny makijaż.
- Witajcie. - mówi z entuzjazmem i siada obok Haymitcha.
Nagle dostrzega nóż wbity w ścianę wagonu.
- Mój Boże! Co się stało? - pyta.
- Mała dała nam pokaz tego co potrafi. - odpowiada Haymitch.
- Cudownie, ale w pociągu?! - oburza się Effie.
- Effie, zluzuj gorset i zjedz śniadanie. - mówi Haymitch.
Effie piorunuje go spojrzeniem ale siada przy stole i nakłada jedzenie na talerz.
- Jak tam wrażenia? - pyta Effie zbyt entuzjastycznym tonem. - Pociąg jest niesamowity prawda?
- Tak wspaniały, szkoda tylko że wiezie nas do miejsca gdzie umrzemy. - mówię. Patrzę na Peetę. - Przynajmniej ja.
- Destiny, nie mów tak! - rozkazuje mi Peeta.
Wzdycham głośno i wracam do jedzenia. To przecież pewne że nie przeżyję. Niby jakim cudem?
- Jesteś dość przyjacielska co nie mała? - pyta Haymitch.
- Tak mi się wydaje. - odpowiadam.
- To ci się przyda. Zdobędziesz w ten sposób sponsorów, albo na arenie możesz założyć sojusze a potem...
- Nie! - nie pozwalam mu dokończyć. - Nie będę zabijać ludzi, z którymi jestem w sojuszu!
- Albo ty zabijesz ich albo oni ciebie. Nikt porządny nie wygrywa Igrzysk.
To niestety prawda. Igrzyska zwyciężą tylko podstępni, nieuczciwi, brutalni, albo bezwzględni. Ja się nie zaliczam do żadnej z tych grup, co jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że zginę. Panuje milczenie.
- Co nie znaczy, że to nie może się zmienić. - mówi Effie ze smutnym uśmiechem.
Już wiem dlaczego Effie jest tu niezbędna. Gdyby nie ona wszyscy trybuci jeszcze zanim zdążyliby wejść na arenę, dawno popadliby w depresję.
- Dobra dzieciaki, trzeba wymyślić plan. - oznajmia nagle Haymitch. - Trzeba zwrócić na was uwagę. Jesteście może spokrewnieni?
Oboje kręcimy przecząco głowami.
- Szkoda. Może się kochacie?
- Co?! - odpowiadam zaskoczona. - Skąd taki pomysł?
- Miłość zawsze dobrze się sprzedaje. Czyli mam rozumieć ze nie?
Teraz robi mi się trochę głupio. Peeta to dobry chłopak, a ja tak gwałtownie wyparłam się miłości do niego. Kończę śniadanie w ciszy, oznajmiam że skończyłam i idę do mojego przedziału. Siadam na łóżku. Myśl nieuchronnej śmierci coraz bardziej mnie przytłacza. Mam o tyle lepszą sytuację od Peety, że ja nie mam rodziny, która by za mną tęskniła. Nagle przypomina mi się Gale. A co z nim? Jego na pewno zaboli moja śmierć. Godziny mijają szybko i jesteśmy w Kapitolu. Ja i Peeta wyglądamy przez okno. Jest ogromny i zachwycający. Gdy w końcu docieramy na peron, witają nas tłumy Kapitolińczyków. Peeta zaczyna machać do tłumu a ja go naśladuje. Tłum ludzi szaleje. Dla nich jesteśmy teraz gwiazdami, a nie ofiarami. Pojawiają się kamery. Uśmiecham się do nich szeroko. Teraz muszę walczyć o sponsorów. Jedziemy do Centrum Odnowy, gdzie doprowadzą nas do porządku. Musimy przecież wyglądać odpowiednio będąc w Kapitolu, czyż nie? To jest tak głupie. Nie muszę wyglądać pięknie na arenie, nie wygram w ten sposób Igrzysk. Ale mogę zdobyć sponsorów. Gdy już jesteśmy na miejscu, ja i Peeta zostajemy rozdzieleni. Zanim się spostrzegłam, już byłam w prawie całkowicie białej sali z przeróżnymi wannami, stołami i innymi rzeczami, o których istnieniu nawet nie wiedziałam. Witają mnie 3 dość specyficzne osoby.
- Witaj kochana! - wita mnie kobieta o niebieskich włosach i tatuażach w kształcie jaszczurek na kościach policzkowych. - Nazywam się Delia, to jest Roowell - pokazuje mi niskiego mężczyznę z zielonymi włosami - A to Varria - pokazuje na kobietę o lekko niebieskawej skórze, białych jak śnieg włosach i rzęsami sięgającymi jej prawie do czoła. - Jesteśmy twoją ekipą przygotowawczą!
Lekko kiwam głową. Zaczynają mnie oglądać z każdej strony.
- Dobra kochana, musisz się rozebrać. - mówi Delia jakby to było coś najnormalniejszego.
- Nie ma mowy. - mówię.
- Destiny, musimy się tobą zająć... - tłumaczy Roowell.
- Nie! - odpowiadam stanowczo.
- Dajcie jej po prostu strój. - mówi spokojnie Varria.
Po chwili ubieram się w kostium składający się z krótkiej, przylegającej bluzki i bokserek z materiału z jakiego robi się kostiumy kąpielowe. Najpierw mnie dokładnie myją, potem suszą włosy i nakładają mi na skórę dziwne substancje. Następnie zajmują się moimi brwiami, pachami oraz nogami. Nigdy nie przykładałam do tego większej uwagi. Po wielu przedziwnych zabiegach, czuje że na mojej skórze nie został nawet ślad bakterii, włosów ani brudu.
- Teraz zaprowadzimy cię do Cinny. - oznajmia Varria.
Zostaję odprowadzona do kolejnego pomieszczenia. Czeka tam ciemnoskóry mężczyzna, dość skromnie ubrany, a zamiast ust pomalowanych na zielono lub tatuaży na skroniach, ma tylko subtelne złote kreski na powiekach. Moja ekipa zostawia nas samych.
- Witaj. Jestem Cinna. - podaje mi rękę i nią potrząsa. - Jestem twoim stylistą. Naprawdę ci współczuję.
Ostatnie zdanie mną lekko wstrząsa. W Kapitolu wszyscy zachowują się jakby spotkał mnie zaszczyt i raczej mi gratulują.
- Jesteś pierwszą osobą tutaj, która nie traktuje udziału w Igrzyskach jak wygranej na loterii. - mówię.
- Bo wiem, co tam się dzieje.
Uśmiecham się do niego.
- To w co mnie ubierzesz? - pytam. - Proszę oby nie w strój jak do kopalni.
- Nie bój się. W tym roku chce się skupić na węglu.
- Czyli? - pytam z ciekawością.
- Węgiel się pali prawda?
- Tak, to oczywiste.
- No właśnie. Resztę zobaczysz później.
Cinna od razu zabrał się do roboty. Zdziwiłam się, gdy okazało się, że nie zrobi mi dwudziesto centymetrowej fryzury, ani makijażu, który zakrywałby mi całą twarz. Zamiast tego zaplótł mi włosy w warkocza na boku i wplótł w niego kilka złotych nici. Na moją twarz nakłada trochę rozświetlacza tu i tam, na oczy tylko maskarę, a usta maluje szminką jakiej jeszcze nigdy nie widziałam i dziwnie się czuję mając ją na ustach. Potem Cinna wychodzi na chwilę po mój strój. Przyglądam się sobie w lustrze. Moja twarz wygląda bardzo naturalnie, tak samo jak włosy, jestem tylko dużo bardziej zadbana niż zwykle. Okazuje się, że owa szminka nie ma absolutnie żadnego koloru i czuję jakbym miała na ustach coś w rodzaju suchej wazeliny. Cinna wraca. Na widok mojego kostiumu otwieram szeroko oczy. Nie spodziewałam się czegoś takiego. Zamiast sukni w falbanki lub stroju górnika, mam przed sobą czarny kombinezon z kołnierzem z tyłu.
- Jak ci się podoba? - pyta Cinna.
- Jest...inny. Piękny. - dotykam materiału. - Ale nie do końca rozumiem co to ma wspólnego z węglem?
Cinna pokazuje mi guzik, który trzyma w ręce, przyciska go i strój momentalnie staje w płomieniach. Szybko się odsuwam, jednak orientuje się, że z tym ogniem jest coś nie tak. Kostium wcale się nie pali, nie unosi się mnóstwo dymu oraz nie czuję ciepła. Podchodzę bliżej.
- Sztuczny ognień. - tłumaczy Cinna.
- Wygląda jak prawdziwy! - zachwycam się.
- I o to chodzi. Nie bój się, najwyżej poczujesz lekkie łaskotanie.
Stylista znów klika guzik a strój w ciągu dwóch sekund gaśnie. Ubieram się w kombinezon. Czuję się w nim bardzo swobodnie. Staję przed lustrem. Wyglądam wspaniale.
- Nie chciałem cię za bardzo zmieniać, żeby sponsorzy łatwo rozpoznali cię na arenie. - mówi Cinna.
- Świetny pomysł. - chwalę go.
Cinna podchodzi do mnie i przypina mi coś do kombinezonu. Orientuje się, że to moja broszka z kosogłosem. Po chwili dziwna szminka zaczyna mnie mocno irytować.
- Mogłabym zmyć tą szminkę? - pytam Cinnę. - I tak nie ma żadnego koloru.
- To ci coś pokażę. Stań przed lustrem.
Posłusznie przyglądam się swojemu odbiciu. Stylista znowu przyciska guzik. Teraz widzę, że oprócz tego, że stoję w płomieniach, moje usta przybrały barwę ciemnej czerwieni.
- Niesamowite... - szepczę.
Gdy Cinna ponownie gasi płomienie, kolor ze szminki również znika.
- Czy Peeta też będzie miał na sobie płomienie? - pytam.
- Tak, Portia się tym zajęła.
Kiwam głową. W końcu wychodzę z Cinną z pokoju i zaraz znajdujemy się przed wyjściem, gdzie już czekają tłumy. Podchodzę do ostatniego rydwanu, zaprzężonego w dwa czarne konie. Głaszczę jednego z nich i widzę Peetę. Ma na sobie bardzo podobny kombinezon do mojego. Wygląda niesamowicie. Ma lekko zaczesane do góry włosy.
- Cześć. - podchodzi do mnie. - Ładnie wyglądasz. - uśmiecha się.
- Ty też niczego sobie. - odwzajemniam uśmiech. - Jak tam?
- Mam tylko nadzieję, że nie spłoniemy żywcem. - śmieje się.
- Ja też.
Wsiadamy do rydwanu. Podchodzi do nas Cinna.
- Pamiętajcie, uśmiechajcie się szeroko i machajcie do tłumu. Ta noc może zdecydować o waszym życiu.
Kiwam głową. Cinna się oddala. Nagle rozlega się hymn Kapitolu, a rydwany ruszają. Nie mam się czego chwycić, a czuję, że zaraz spadnę. Tłum zaczyna krzyczeć i klaskać gdy wyjeżdżają pierwsze rydwany. W końcu i my wyjeżdżamy przed tłum. Nagle Peeta łapie mnie za rękę. Spoglądam na niego pytająco.
- Zaufaj mi. - mówi.
Również ściskam jego rękę i po chwili oboje unosimy nasze splecione ręce, a w tym samym czasie nasze kostiumy się zapalają. Tłum szaleje, mam wrażenie, że zaraz zeskoczą z trybun. Szeroko się uśmiecham i macham do publiczności. Już widzę, że wszystkie oczy są skierowane na nas. Patrzę na Peetę. Zauważam, że końcówki jego uniesionych do góry włosów zrobiły się pomarańczowe. Pewnie zasługa Portii. Peeta też spogląda na mnie. Widzę jak jego oczy spoczywają na chwilę na moich zapewne czerwonych teraz ustach, a potem patrzy mi w oczy i się uśmiecha. Publika zaczyna szaleć i obrzuca nas kwiatami. Łapię jednego z nich i posyłam pocałunek w stronę tłumu. Patrzę na ekran, na którym zwykle pokazywani są trybuci z Jedynki i Dwójki, ale tym razem to ja i Peeta na nim jesteśmy. Wyglądamy cudownie, sama nie mogę oderwać wzroku, Uśmiecham się w miejsce, gdzie prawdopodobnie jest kamera, i posyłam jeszcze jeden pocałunek w jej stronę. Cały czas trzymamy uniesione ręce z Peetą, ale nie mam zamiaru go puszczać, mimo, że palce mi ścierpły, bo boję się, że mogłabym spaść. W końcu dojeżdżamy do końca i nasze rydwany stają. Opuszczamy z Peetą ręce, ale nadal mamy splecione ze sobą palce. Ogień gaśnie w jednej chwili, a włosy Peety i moja szminka znów przybierają normalny kolor. Prezydent Snow wygłasza mowę, której w ogóle nie słucham. Emocje wzięły górę.
Zdecydowanie na tych Igrzyskach Dystrykt Dwunasty nie zniknie w tłumie.
###############################################
Hejka! Przepraszam z długą przerwę, ale ten rozdział pisałam bardzo długo i szczerze to jestem z niego dumna ;) Mam nadzieję, że się podobał! Komentujcie, chętnie przyjmę wszelkie rady ;) Do zobaczenia!
~Liv Mellark
Zluzuj gorset xDDD to mnie rozwaliło. Wciąż są podobieństwa do HG ale twoje własne pomysły są coraz bardziej dostrzegalne. Powodzenia. ;)
OdpowiedzUsuńWedług mnie to jest troszeczkę zbyt podobne:) Ale pisz dalej, jak by to powiedziała Joanna Krupa: Masz potencjał.
OdpowiedzUsuń