wtorek, 22 grudnia 2015

5. "Pokazałam, że potrafię być groźna."

***Hejka! Chciałam tylko wam szybko powiedzieć, że zmieniłam imię głównej bohaterki! Teraz ma na imię Destiny Charms, ponieważ tamto imię mi się nie podobało. To tyle, miłego czytania!***

Wracam do swojej sypialni, jednak nie mogę już normalnie spać. Zasypiam na kilka minut, po czym się budzę, i tak w kółko, aż do rana. Gdy się już ostatecznie budzę, od razu idę pod prysznic. Dzisiaj mamy wywiad, więc muszę się dobrze prezentować. Znowu wybieram różany żel pod prysznic. Siedzę w łazience bardzo długo, aż w końcu decyduje się wyjść. Ubieram się i związuję włosy w warkocza. Gdy wychodzę z pokoju, przy stole siedzi tylko Peeta. Jest wcześnie, a ja już po prostu nie mogłam wytrzymać w łóżku. Gdy słyszy jak drzwi się za mną zamykają odwraca się do mnie i uśmiecha, ale widzę, że jego uśmiech jest inny niż zwykle. Tym razem widzę w nim smutek. Nic dziwnego, po naszych nocnych rozmyślaniach sama też się dobiłam. Siadam obok niego.
- Spałeś? - pytam.
- Nie bardzo. - odpowiada. Widzę, że ma lekko podkrążone oczy, zresztą tak samo jak ja.
- Ja też.
- Widzę. - domyślam się, że chodzi mu o moje wory pod oczami.
- Ej! Ty też nie wyglądasz najpiękniej! - odgryzam się.
- Nie, nie o to mi chodzi! - usprawiedliwia się Peeta. - Chodzi mi o twoje włosy, o warkocz. Zawsze go robisz po lewej stronie, a teraz jest po prawej.
Spoglądam na warkocz. Faktycznie, teraz widzę, że coś jest nie tak. Dziwię się, że Peeta zauważył, że mam warkocz po innej stronie niż zwykle. Do pomieszczenia nagle wchodzą Haymitch i Effie. Effie ma na sobie dziwaczną sukienkę w niebieskie piórka, białą perukę oraz niebieskie usta. Jak zwykle promiennie się uśmiecha. Nie to co Haymitch. Ten jest lekko pijany jak zwykle, ma zmęczone oczy i tłuste włosy. Siadają naprzeciwko nas.
- Dzień dobry! - mówi z uśmiechem Effie. - Gotowi na wielki, wielki, wielki dzień?
- Effie, proszę cię... - wzdycha Haymitch.
- A ty jak zwykle narzekasz! - bulwersuje się Effie.
Parskam śmiechem. Te ich "klotnie" są całkiem urocze. Zaczynamy jeść posiłek w ciszy. Zastanawiam się co powiem na wywiadzie. Jedyna ciekawsza rzecz jaką robiłam przez całe moje życie to polowanie, ale przecież tego nie powiem, bo ja i Gale robimy to nielegalnie. Może urzeknie ich historia o sierocie zgłaszającej się na Igrzyska za małą dziewczynkę. Kończymy jeść i zostajemy odprowadzeni do naszych stylistów. Uśmiecham się na widok Cinny, bardzo dużo mu zawdzięczam.
- Jak tam Destiny? - pyta. - Gotowa?
- Urodziłam się gotowa. - Uśmiecham się, chociaż tak naprawdę strasznie się denerwuje.
- Tym razem mam dla ciebie sukienkę.
Cinna prezentuje mi chyba najpiękniejszą suknię, jaką kiedykolwiek widziałam. Jest w kolorze bardzo jasnego różu, czyli w moim ulubionym kolorze. Na początku wydawało mi się ze nie ma rękawów, ale potem widzę że ma długie rękawy zrobione z cieniutkiej koronki w białym kolorze. Na dodatek pięknie się mieni.
- I jak? - pyta Cinna.
- Jest cudowna. - Wzdycham.
- Chciałem żeby była w twoim ulubionym kolorze.
- Skąd wiedziałeś jaki to?
- Peeta mi powiedział.
No tak, oczywiście że Peeta, przecież on wie o mnie wszystko. Ubieram się w sukienkę. Cinna delikatnie podkręca moje włosy i wpina w nie białe, błyszczące pasma. Robi mi lekki makijaż i rozpoznaję szminkę, którą mi nakłada na usta. To ta sama szminka, którą miałam na sobie wcześniej. To znaczy że będę miała na sobie płomienie. Patrzę na Cinnę.
- Pod koniec zacznij wirować. To wywoła płomienie. Na końcu stań w miejscu i wsytaw ręce na boki. Twoje rękawy zaczną płonąć.
Kiwam głową. Patrzę się na siebie w lustrze. Wyglądam jak księżniczka. Nie wiem czy to do końca dobrze, wolałabym nie sprawiać wrażenia piękności w sukienkach, ale wiem, że płomienie zrobią swoje. Cinna jeszcze poprawia moje włosy i idziemy do studia Ceasara. Widzę tu wszystkich trybutów. Moją uwagę przykuwa mała dziewczynka z Jedenastki. Jest ubrana w niebieską sukienkę. Biedactwo. Wszystkie trubutki patrzą na mnie z zawiścią oprócz tej małej i dziewczyny o rudych włosach i twarzy przypominającej twarz lisa. Wygląda na bardzo opanowaną. Nazywam ją Liszka. Odnajduję Peetę i do niego podchodzę. Wchodzimy jako ostatni. Peeta ma na sobie niebieski garnitur. Wygląda naprawdę dobrze.
- Wow... - mówi na mój widok. - Widzę, że mam przyjemność z księżniczką?
Szturcham go tylko lekko w ramię.
- Wyglądasz pięknie. - uśmiecha się do mnie.
Również się uśmiecham i całuję go delikatnie w policzek. Na scenę wychodzi dziewczyna z Dystryktu Pierwszego. O ile się nie mylę ma na imię Glimmer. Okropne imię. Po kolei wszystkie dystrykty wchodzą na scenę, kiedy przede mną zostaje tylko Tresh - Trybut z Jedenastki. Gdy on również znika zaczynam panikować. Przypominam sobie co mam zrobić na koniec z suknią, żeby niczego nie zepsuć. W końcu przychodzi jakiś mężczyzna.
- Destiny Charms. - mówi.
Wychodzę z nim na scenę. W pierwszej chwili oślepiają mnie reflektory więc mrużę oczy i próbuje przyzwyczaić się do światła. Widzę Caesara, uśmiecha się szeroko.
- Witaj Destiny. - całuje mnie w rękę. - Siadaj proszę.
Siadam w fotelu i patrzę na publiczność. Wszyscy są bardzo podekscytowani moją obecnością, zapewne przez prezentację, na której wpadłam świetnie dzięki Cinnie.
- Tak więc Destiny. - wyrywa mnie z zamyślenia głos prowadzącego. - Zgłosiłaś się podczas dożynek. Za małą dziewczynkę. Opowiedz nam o tym.
- Chodziło o to, że gdy ja miałam 12 lat, wylosowano mnie do Igrzysk. - tu publiczność głośno wciąga powietrze. - Jednak z tłumu wyszła jakaś dziewczyna, wtedy pierwszy raz widziałam ją na oczy. Zgłosiła się za mnie, tylko dlatego, że wiedziała, że jestem mała i bezbronna. - Tym razem publika wyraźnie jest wzruszona. - Zginęła podczas Igrzysk. Dlatego ja zgłosiłam się za tą dziewczynkę. Bo byłam kiedyś na jej miejscu.
Słyszę oklaski. Spodobała im się ta historia. Może uda mi się nie wypaść beznadziejnie.
- Wzruszające. - komentuje Caesar. - Ale teraz zmieńmy temat. Zrobiłaś furorę na prezentacji. O czym wtedy myślałaś.
- Aby nie spłonąć ani nie spaść z rydwanu. Peetę naprawdę musiała boleć ręka, bo tak mocno ją ściskałam. - Uśmiecham się, a publiczność wybucha śmiechem.
- Jeśli chodzi o Peetę... Co o nim uważasz? - pyta Caesar.
- Jest naprawdę cudowną osobą, ciesze się że mogłam go poznać, szkoda tylko że w takich okolicznościach.
- Tak, to pech. - wzdycha prowadzący. - Opowiedz nam teraz o twojej sukni! Wygląda jak strój godny księżniczki!
- Jest groźniejsza niż wygląda. - mówię z uśmieszkiem.
- A to czemu? - Caesar patrzy na tłum.
- Pokazać? - pytam.
- Chemy to zobaczyć? - prowadzący kieruje to pytanie do publiczności a ta ryczy w niebo głosy.
Wstaję i idę na środek sceny. Patrzę na Cinnę, który siedzi w pierwszym rzędzie. Kiwa głową. Zaczynam się obracać. Dół sukni staje w ogniu. Ludzie wiwatują tak głośno że nie słyszę własnych myśli. Widzę że ogień jest coraz wyżej, a dół sukni znika jako iskry. W końcu przestaję wirować. Widzę, że suknia jest teraz dość obcisła, za kolano, czarna i cała płonie. Moje pasemka niegdyś białe, teraz wyglądają jak rozgrzane do czerwoności. Rozkładam ręce. Rękawy sukienki zaczynają całe płonąć. Ludzie aż wstają z foteli i klaszczą. Uśmiecham się. Pokazałam, że potrafię być groźna. Rozlega się dzwonek, oznajmiający, że muszę zejść ze sceny. Żegnam się z Caesarem.
- Wielkie brawa dla Destiny Charms, igrającej z ogniem!
Ogień gaśnie i schodzę ze sceny. Mijam się z Peetą i wymieniamy tylko uśmiechy. Nie mogę dojść do siebie. Analizuje jak mi poszło. Chyba nie najgorzej. Patrzę teraz na ekran, na którym widzę Peetę. Jest śmiały i zabawny. Prowadzą z Caesarem luźną rozmowę.
- Peeta. Taki przystojny chłopak jak ty musi mieć dziewczynę. Opowiesz nam o niej? - pyta Caesar.
- Nie mam dziewczyny. - odpowiada Peeta.
- Niemożliwe! Na pewno zatem masz jakąś wybrankę!
- Więc... Tak. - mówi a publiczność aż nie może usiedzieć z podniecenia.
- Kim ona jest?
- Jest wspaniała, ma poczucie humoru, jest miła, uprzejma, znamy się od dzieciństwa. Tylko aż do dożynek nawet nie wiedziała jak mam na imię.
Trochę współczuję Peecie, ale też czuję w sobie złość, kiedy słyszę o jego wybrance.
- Więc Peeta... Wygraj, a wtedy ona nie będzie mogła ci odmówić.
- To nie takie proste.
- Dlaczego?
Peeta milczy przez chwilę. Nawet ja jestem strasznie ciekawa kto to. I oto następne słowa Peety mnie paraliżują.
- Bo ta dziewczyna... Przyjechała tu ze mną.

sobota, 19 grudnia 2015

4. "Uwielbiam zapach róż."

Nadal rozglądam się po publiczności. Słychać jak tłum na zmianę wykrzykuje imiona moje i Peety. Prezydent Snow jednak prosi o uwagę i wszystko cichnie. Mimo to nie słucham go wcale. Patrzę na Peetę. On również nie jest skupiony na prezydencie. Spogląda na mnie. Uśmiecha się i ściska mocniej moją rękę. Odwzajemniam uśmiech. Oboje wiemy, że udało nam się zdobyć sympatię Kapitolu. Przyćmiliśmy całą resztę Dystryktów. Gdy w końcu prezydent kończy przemowę, rydwany znowu ruszają i znów mamy pokonać tą samą drogę. Kiedy wracamy, nasze kostiumy znów się zapalają. Ludzie ponownie obrzucają nas kwiatami i dziko wiwatują. Uśmiecham się i macham do nich.  W tym samym momencie patrzymy na siebie z Peetą. Nagle bez powodu rzucam się mu na szyję. Nie mam pojęcia czemu to zrobiłam. Bo ludzie się zachwycą? Bo czuję, że zaraz spadnę z rydwanu? On również mnie obejmuje. Teraz cała publika wykrzykuje w niebo głosy nasze imiona, a z kwiatów które spadają nam do stóp można by utworzyć łąkę. Widzę, że znów jesteśmy na ekranie. Jako ostatni znikamy w budynku, z którego wyjechaliśmy. Wszystko tam cichnie. Witają nas Cinna, Portia, Haymitch i Effie.
- Wspaniale! Cudownie! - zachwyca się Effie.
- Dobra robota. - chwali nas Haymitch.
Peeta schodzi z rydwanu jako pierwszy i pomaga zejść mnie.
- Teraz wszyscy będą chcieli was sponsorować. Tylko musicie jeszcze dobrze wypaść na wywiadzie i ocenie indywidualnej. - dodaje Haymitch. - A ten pomysł z przytulniem się do Peety, świetny! Jak na to wpadłaś?
- Sama nie wiem. Tak wyszło. -  wzruszam ramionami.
- Dobrze, teraz idziemy do naszego tymczasowego mieszkania. - mówi Effie.
Kiedy już jesteśmy na miejscu, jedziemy windą na jedno z wysoko położonych pięter. Gdy wchodzimy do środka, zapiera mi dech w piersiach. To jest niesamowite. Mnóstwo nowoczesnych sprzętów, drogich dodatków.
- Pokój Destiny jest po lewej, Peety po prawej. - informuje nas Effie. - Idźcie się odświeżyć, za godzinę będzie kolacja!
Na wzmiankę o kolacji przypomina mi się jak bardzo głodna jestem. Idę do mojego pokoju. Jest ogromny, na środku stoi wielkie łóżko z mnóstwem poduszek, koców i narzut. Całą jedną ścianę zajmuje okno. Jednak gdy podchodzę bliżej, orientuje się, że to ekran. Na stoliku nocnym leży pilot. Klikam jeden z guzików. Na ekranie wyświetla się plaża. Gdy przyciskam kolejne, pojawia się jeszcze las, jezioro, ulica i góry. Zostawiam jednak początkowy widok na Kapitol. Zdejmuję kostium i delikatnie go składam. Idę do łazienki i wchodzę pod prysznic. Mam tam do wyboru jaką temperaturę ma mieć woda, jaki ma mieć zapach żel pod prysznic i jaka ma być gąbka. Pomyśleć, że u mnie w Dystrykcie kąpałabym się w czymś, czego nie można nazwać nawet wanną, w zimniej wodzie, ze zrobionym przeze mnie mydłem. Ustawiam ciepłą wodę, wybieram żel o zapachu różanym, czyli moim ulubionym, oraz miękką gąbkę. Myje się dokładnie i zmywam makijaż z twarzy, a w szczególności bardzo efektowną lecz irytującą szminkę. Gdy skończyłam się myć jestem dokładnie suszona, wiec gdy wychodzę z łazienki moje włosy są całkiem suche. Stoję w samym ręczniku i nucę pod nosem jakąś melodie podczas gdy wybieram ubranie, kiedy nagle do pokoju wchodzi Peeta. Odruchowo bardziej zakrywam się ręcznikiem. Kiedy mnie widzi robi się zawstydzony.
- Przepraszam... - mówi nerwowo drapiąc się po głowie. - Pukałem ale nic nie odpowiadałaś.
- Nie słyszałam. - odpowiadam.
Jest mi strasznie głupio, a na dodatek czuje jak się rumienię.
- Przyszedłem powiedzieć że kolacja gotowa. - mówi i szybko wychodzi z pokoju.
Wydmuchuję głośno powietrze. Świetnie. Koniecznie musiałam się przed nim skompromitować. Staram się o tym nie myśleć i wyjmuję z szafy czarne spodnie i białą bluzkę. Związuję włosy w warkocz I wychodzę z pokoju. Przy stole siedzą już wszyscy. Siadam obok Cinny, bo teraz mi strasznie głupio przy Peecie. Kolacja pojawia się na stole. Jest tu tyle potraw, że większości nie potrafię nawet nazwać. Decyduje się jednak na kurczaka z pureé ziemniaczanym.
- Wasz występ był niesamowity! - ponownie chwali nas Effie. - A twój makijaż Via, cudowny!
- Macie w kieszeni sponsorów, jeśli tylko nie zawalicie wywiadu. - mówi Haymitch.
- I pamiętajcie o ocenie indywidualnej. - dodaje Cinna. 
- Oh, przestańcie ich tak stresować! - bulwersuje się Effie. - Teraz są gwiazdami! 
- Bo ty Effie, akurat wiesz wszystko o Igrzyskach. - irytuje się Haymitch.
- Za to ty niewiele wiesz o byciu gwiazdą. Przypomnieć ci jak kiedyś pijany na dożynkach próbowałeś mnie pocałować na oczach całego Panem? - odgryza się Effie.
Nie jestem zainteresowana tym co mówią. Wiem co mam robić. Spoglądam ukradkiem na Peetę. Ku mojemu niezadowoleniu on też patrzy na mnie. Chwilę tak trwamy z pokerowymi twarzami gdy nagle Peeta lekko się uśmiecha. Po chwili widzę, że próbuje powstrzymać śmiech. Najpierw patrzę na niego zdziwiona, a potem oboje wybuchamy śmiechem. Cała reszta stołu się nam przygląda.
- Co wam tak wesoło? - pyta Haymitch.
- Bo... Bo Destiny... - zaczyna Peeta nadal śmiejąc się.
- Cicho! Zamknij się! - karcę go.
Po chwili śmiechu w końcu się uspokajamy i wracamy do jedzenia.
- Cinna... - zaczyna Effie. - Masz już pomysł w czym Destiny wystąpi podczas wywiadu?
- Owszem. - odpowiada stylista, ale więcej nie zdradza.
- Musimy ustalić jak będziesz się zachowywać podczas wywiadu Destiny. - odzywa się Haymitch.
- Jak to? - pytam ze zdziwieniem.
- Ustaliliśmy z Peetą, że on będzie zabawny, z dystansem do siebie. A ty?
Ściągam brwi. Nie mam pojęcia jaka mogę być. Haymitch widzi moje zamyślenie.
- Przyjdź do salonu zaraz po kolacji, zobaczymy co będzie do ciebie pasowało. 
- Dobrze. 
- Peeta. - Haymitch zwraca się do  niego. - Ty też przyjdź. - Peeta patrzy na niego ze zdziwieniem. - Pomożesz mi.
Resztę kolacji spędzamy przysłuchując się jak Effie i Portia rozmawiają o modzie w Kapitolu i Dystryktach. Kiedy wszyscy już skończyli jeść i rozeszli się do swoich pokoi, ja, Haymitch i Peeta usiedliśmy w salonie.
- Dobra mała, będę ci teraz zadawał pytania jak w trakcie wywiadu, a ty masz odpowiadać z uprzejmością i skromnością, ok? - pyta Haymitch.
- Jasne.
- Podczas zgłaszania się na ochotnika w dniu dożynek, o czym myślałaś?
- O dziewczynie, która zgłosiła się za mnie, gdy miałam 12 lat. Musiałam uratować tą dziewczynkę.
- Co myślisz o Kapitolu?
- Jest niezwykły, szkoda tylko że tu umrę. - odpowiadam z poirytowaniem.
- Destiny! - karci mnie Haymitch.
- Haymitch, to nie wyjdzie. - mówi Peeta. 
- Dobra spróbujemy inaczej.
Mija trochę czasu, a ja nie jestem ani tajemnicza, ani skryta, ani waleczna, ani nie potrafię być zabawna.
- Tragedia. - podsumowuje Haymitch.
- Po prostu niech będzie sobą! - odzywa się Peeta. - Taka jest najlepsza jaka może być.
Trochę zawstydzają mnie słowa Peety. Może nie jestem znowu taka najgorsza?
- To chyba jedyne wyjście jakie mamy. - mówi Haymitch.
- Idę do pokoju. - oznajmiam.
Nie mam najmniejszej ochoty odpowiadać na pytania mentora. Przebieram się w piżamę i kładę do łóżka. Tej nocy męczą mnie koszmary. Widzę siebie na arenie, gonią mnie inni trybuci, jest ich około dwudziestu. Próbuję biec, ale nie mogę, co chwila potykam się o korzenie. Gdy mnie dopadają budzę się z wrzaskiem. Próbuje się uspokoić ale nie mogę. Czuję, że ściany są niebezpiecznie blisko siebie, nie mogę oddychać. Prawie biegiem wydostaję się z pokoju. Idę przed siebie aż w końcu trafiam do salonu. Jest ciemno, tylko małe lampki są pozapalane. Siadam na podłodze przy oknie. Powoli się uspakajam. Patrzę na Kapitol z obrzydzeniem. Nigdy im nie wybaczę, że ich dzieci nie biorą udziału w Igrzyskach, tego, że żyją w luksusie, kiedy połowa z nas umiera z głodu. Tego, że są silniejsi. Nagle wzdrygam się, bo słyszę jak ktoś się zbliża. To Peeta.
- Też nie możesz spać? - pyta.
- Tak. Miałam zły sen.
- Ja też. - siada naprzeciwko mnie.
Siedzimy chwilę w ciszy spoglądając przez okno.
- Niesamowite prawda? - mówi nagle Peeta. - Jeszcze niedawno chodziliśmy do szkoły w naszym Dystrykcie, oglądaliśmy próby przetrwania ludzi z niego na Igrzyskach, a teraz my jesteśmy tymi ludźmi. 
Faktycznie. Jeszcze niedawno moim największym problemem było to, żeby nie spłoszyć zwierząt podczas polowania, a teraz będę walczyć na śmierć i życie z zawodowcami i innymi trybutami. A najlepsze w tym jest to, że wszyscy będą na ekranach oglądali jak powoli się wykańczam, jak ginę z głodu, odwodnienia, przez choroby, albo z ręki innego uczestnika. Szkoda, że Gale będzie to musiał oglądać. Wiem, że mu na mnie zależy. Nagle przypomina mi się, jak spotkałam go po raz pierwszy. Miałam wtedy 13 lat. Wybrałam się do lasu, była zima, śnieg sięgał mi do łydek. Nagle zauważyłam dzika, którego się przestraszyłam. Zaczęłam uciekać, nie patrząc dokąd, aż w końcu wpadłam na niego. Gale był wyższy ode mnie. Spytał mnie jak mam na imię i przypomniał sobie, że to ja zostałam rok temu wylosowana do Igrzysk. Nie wiedziałam jak wrócić do domu, więc poprosiłam go o pomoc, a on znał las jak własną kieszeń. Od tego czasu razem polowaliśmy i chodziliśmy na Ćwiek. Rozmawialiśmy o Kapitolu, o Igrzyskach, o tym co byśmy zmienili, jak byśmy na nich przetrwali. Wtedy pewnie nie spodziewaliśmy się, że rozłączą nas właśnie one. Że zginę na jego oczach, prawdopodobnie w okropnych męczarniach, o ile ktoś mnie łaskawie nie wykończy. Chciałabym zginąć o wiele inaczej.
- Nie oczekuję, abyś była moją sojuszniczką, ale... - zaczyna Peeta.
- Żartujesz? Oczywiście, że chcę być z tobą w sojuszu. Myślisz, że tak po prostu bym cię zabiła?
- Nie. Ale wiesz, że prędzej czy później, jedno z nas na pewno zginie.
- Wiem, i to będę ja. Nie pozwolę ci umrzeć, nie jeżeli ja mam coś do powiedzenia.
- Destiny, proszę cię, daj spokój, obydwoje wiemy, że nie mam szans. Ty musisz za to zwyciężyć. Wiesz co powiedziała moja matka? Że Dystrykt Dwunasty może nareszcie doczekać się zwycięzcy. Ale nie chodziło o mnie.
- Skąd wiesz?
- Bo potem dodała, to urodzona zwyciężczyni.
Milknę. Nie rozumiem czemu matka Peety uważa, że mam większe szanse na arenie niż jej syn. 
- Już wiesz, że po prostu nie zwyciężę.
- Nie mów tak! Ty masz rodzinę, której na tobie zależy, masz przyjaciół. Gdy ja umrę, jedyną osobą która ucierpi będzie...
- Gale. - kończy Peeta. - Wiem, że się przyjaźnicie. 
Coraz bardziej zadziwia mnie ile Peeta wie na mój temat. 
- Właśnie. Gale. A on sobie poradzi, jest chyba najsilniejszą osobą jaką znam. Moje życie jest dużo mniej warte niż twoje, Peeta. 
- Przestań! 
- Nie! To ty mnie uratowałeś! Jestem twoją dłużniczką, to jedyne wyjście, żebym spłaciła ten dług. Jesteś wspaniałą osobą, musisz przeżyć, a ja tego dopilnuję. 
Peeta nachyla się nade mną i całuje mnie w policzek. Przez chwilę czuję się jak sparaliżowana. Pojawia się we mnie nagle tysiąc uczuć. Sama nie wiem co myśleć. Oboje wstajemy.
- Destiny... Nie wiesz co tak pachnie? Różami? - pyta Peeta,
- To chyba ja. Uwielbiam zapach róż.

piątek, 11 grudnia 2015

3. "Dystrykt Dwunasty nie zginie w tłumie."

Obudziłam się. Musiało mi zająć kilka sekund abym sobie przypomniała gdzie jestem i co tu robię. Dzisiaj mieliśmy już być w Kapitolu. Odbędzie się tam przedstawienie trybutów. Uczestnicy ze wszystkich dystryktów zaprezentują się w kreacjach zaprojektowanych przez stylistów. Mam nadzieje, że trafię na kogoś kto nie ubierze mnie w kombinezon do kopalni. Zwykle nasz dystrykt nie wzbudza zainteresowania. Co innego dystrykty pierwszy i drugi. Oni zawsze mają masę sponsorów. Wstaję z łóżka i ubieram się w burgundową tunikę z długimi rękawami oraz długie, czarne i dość obcisłe spodnie. Włosy tylko przeczesuję. Wychodzę z pokoju i idę do przedziału gdzie znajduje się jadalnia. Siedzą tam już Haymitch, na kacu jak zwykle, i Peeta. Podchodzę do nich.
- Cześć. - mówię pogodnie.
Peeta się odwraca i uśmiecha.
- Cześć. - odpowiada życzliwie.
- Dzień dobry Haymitch. - zwracam się do mentora.
Patrzy się na mnie trochę dziwnym wzrokiem.
- Witaj skarbie. - mówi. - Znamy się?
- Nie. Ale jesteś naszym mentorem. Głodowe Igrzyska, mówi ci to coś?
- A no tak. Igrzyska. To ty jesteś tą dziewczyną, która się zgłosiła. Brawo. Trzeba być bardzo odważnym. Albo strasznie głupim.
Siadam obok Peety i nakładam sobie naleśniki. Nie mam pojęcia jak taki ktoś jak Haymitch mógł kiedykolwiek wygrać Igrzyska. Może po prostu całe wydarzenie przespał pijany gdzieś w ukryciu?
- Może coś nam powiesz? - proponuje Peeta. - Jakieś rady odnośnie Igrzysk?
Haymitch ciężko wzdycha.
- Musicie się pogodzić z opcją nieuchronnej śmierci.
Wymieniam z Peetą zdziwione spojrzenia.
- A jakieś rady a propo przeżycia na arenie? - pytam.
- No dobra, widzę że nie dacie mi spokoju. - wzdycha. - Więc po pierwsze, znajdzie wodę i kryjówkę. Schronieniem może być wszystko, drzewo, jaskinia a nawet krzak. Ale woda jest najważniejsza. Bez niej nie przeżyjecie. Jednak największą wagę na arenie mają prezenty od sponsorów. Musicie zdobyć ich jak najwięcej. Podasz mi dżem kotku? - pyta się mnie.
Chcąc dowiedzieć się więcej szybko podaję mu małą miseczkę z dżemem.
- Dzięki. - mówi. -  Jeśli zdobędziecie sponsorów, może to zadecydować o waszym życiu lub śmierci. Mogą wam wysłać leki, wodę, jedzenie, nawet broń. Na arenie choćby paczka zapałek może mieć wpływ na wasze życie.
- Co zrobić, żeby zdobyć sponsorów? - pytam.
- Bądźcie sympatyczni, musicie wzbudzić ich zainteresowanie. Możecie się do nich uśmiechać, albo podać im dżem. - uśmiecha się do mnie.
Żart Haymitcha jest strasznie żałosny, ale i tak się uśmiecham. Zdobycie sponsorów nie będzie raczej dla mnie wielkim problemem. Od dziecka jestem raczej sympatyczna i przyjacielska. Peeta tez nie będzie miał z tym kłopotów. Jest uprzejmy i bardzo życzliwy. Kroję naleśnika i biorę do ust jeden kawałek.
- Jak wzbudzić ich zainteresowanie? - pyta Peeta.
- Musicie się wyróżnić z tłumu. Jeśli tylko jest taka opcja, można powiedzieć o czymś co zapadnie im w pamięci. Rodzina, miłość, te tematy zawsze dobrze się sprawdzają. Musicie oczywiście też zdobyć jak najwięcej punktów na ocenie indywidualnej. Co umiecie najlepiej?
Oboje milczymy. Ja nic szczególnego nie umiem. Polowanie? To może mi się przydać ale potrzebne mi są umiejętności walki.
- Destiny świetnie rzuca norzami. - odzywa się nagle Peeta. Patrzę na niego z zaskoczeniem. - mój ojciec kupuje od niej wiewiórki. Zawsze trafia w oko.
- Peeta jest silny. - zwracam się do Haymitcha. - Potrafi bez problemu rzucić 50 kilowym workiem.
- Nikogo nie uśmiercę workiem. - mówi.
- Nawet nie wiesz jak siła pomoże ci na arenie! - mówię.
- Dziewczyna ma rację, nigdy nie lekceważ siły fizycznej. - odzywa się Haymitch. - A ty skarbie, może pokażesz co potrafisz? - Haymitch podaje mi nóż ze stołu.
Biorę nóż i rozglądam się za celem. W końcu na drugim końcu wagonu, jakieś 5 metrów od nas, zauważam stół, na którym leży talerz z piramidą ułożoną z winogron. Unoszę nóż i celuje w winogrono na czubku. Rzucam. Winogrono razem z nożem wbiło się w ścianę za stołem.
- A nie mówiłem? - mówi Peeta. - Jest świetna.
- Faktycznie, możesz to wykorzystać. - Haymitch zwraca się do mnie.
Nagle do przedziału wkracza Effie. Ma na sobie dziwaczną sukienkę w różowe kwiaty, różową perukę i wymyślny makijaż.
- Witajcie. - mówi z entuzjazmem i siada obok Haymitcha.
Nagle dostrzega nóż wbity w ścianę wagonu.
- Mój Boże! Co się stało? - pyta.
- Mała dała nam pokaz tego co potrafi. - odpowiada Haymitch.
- Cudownie, ale w pociągu?! - oburza się Effie.
- Effie, zluzuj gorset i zjedz śniadanie. - mówi Haymitch.
Effie piorunuje go spojrzeniem ale siada przy stole i nakłada jedzenie na talerz.
- Jak tam wrażenia? - pyta Effie zbyt entuzjastycznym tonem. - Pociąg jest niesamowity prawda?
- Tak wspaniały, szkoda tylko że wiezie nas do miejsca gdzie umrzemy. - mówię. Patrzę na Peetę. - Przynajmniej ja.
- Destiny, nie mów tak! - rozkazuje mi Peeta.
Wzdycham głośno i wracam do jedzenia. To przecież pewne że nie przeżyję. Niby jakim cudem?
- Jesteś dość przyjacielska co nie mała? - pyta Haymitch.
- Tak mi się wydaje. -  odpowiadam.
- To ci się przyda. Zdobędziesz w ten sposób sponsorów, albo na arenie możesz założyć sojusze a potem...
- Nie! - nie pozwalam mu dokończyć. - Nie będę zabijać ludzi, z którymi jestem w sojuszu!
- Albo ty zabijesz ich albo oni ciebie. Nikt porządny nie wygrywa Igrzysk.
To niestety prawda. Igrzyska zwyciężą tylko podstępni, nieuczciwi, brutalni, albo bezwzględni. Ja się nie zaliczam do żadnej z tych grup, co jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że zginę. Panuje milczenie.
- Co nie znaczy, że to nie może się zmienić. - mówi Effie ze smutnym uśmiechem.
Już wiem dlaczego Effie jest tu niezbędna. Gdyby nie ona wszyscy trybuci jeszcze zanim zdążyliby wejść na arenę, dawno popadliby w depresję.
- Dobra dzieciaki, trzeba wymyślić plan. - oznajmia nagle Haymitch. - Trzeba zwrócić na was uwagę. Jesteście może spokrewnieni?
Oboje kręcimy przecząco głowami.
- Szkoda. Może się kochacie?
- Co?! - odpowiadam zaskoczona. - Skąd taki pomysł?
- Miłość zawsze dobrze się sprzedaje. Czyli mam rozumieć ze nie?
Teraz robi mi się trochę głupio. Peeta to dobry chłopak, a ja tak gwałtownie wyparłam się miłości do niego. Kończę śniadanie w ciszy, oznajmiam że skończyłam i idę do mojego przedziału. Siadam na łóżku. Myśl nieuchronnej śmierci coraz bardziej mnie przytłacza. Mam o tyle lepszą sytuację od Peety, że ja nie mam rodziny, która by za mną tęskniła. Nagle przypomina mi się Gale. A co z nim? Jego na pewno zaboli moja śmierć. Godziny mijają szybko i jesteśmy w Kapitolu. Ja i Peeta wyglądamy przez okno. Jest ogromny i zachwycający. Gdy w końcu docieramy na peron, witają nas tłumy Kapitolińczyków. Peeta zaczyna machać do tłumu a ja go naśladuje. Tłum ludzi szaleje. Dla nich jesteśmy teraz gwiazdami, a nie ofiarami. Pojawiają się kamery. Uśmiecham się do nich szeroko. Teraz muszę walczyć o sponsorów. Jedziemy do Centrum Odnowy, gdzie doprowadzą nas do porządku. Musimy przecież wyglądać odpowiednio będąc w Kapitolu, czyż nie? To jest tak głupie. Nie muszę wyglądać pięknie na arenie, nie wygram w ten sposób Igrzysk. Ale mogę zdobyć sponsorów. Gdy już jesteśmy na miejscu, ja i Peeta zostajemy rozdzieleni. Zanim się spostrzegłam, już byłam w prawie całkowicie białej sali z przeróżnymi wannami, stołami i innymi rzeczami, o których istnieniu nawet nie wiedziałam. Witają mnie 3 dość specyficzne osoby.
- Witaj kochana! - wita mnie kobieta o niebieskich włosach i tatuażach w kształcie jaszczurek na kościach policzkowych. - Nazywam się Delia, to jest Roowell - pokazuje mi niskiego mężczyznę z zielonymi włosami - A to Varria - pokazuje na kobietę o lekko niebieskawej skórze, białych jak śnieg włosach i rzęsami sięgającymi jej prawie do czoła. - Jesteśmy twoją ekipą przygotowawczą!
Lekko kiwam głową. Zaczynają mnie oglądać z każdej strony.
- Dobra kochana, musisz się rozebrać. - mówi Delia jakby to było coś najnormalniejszego.
- Nie ma mowy. - mówię.
- Destiny, musimy się tobą zająć... - tłumaczy Roowell.
- Nie! - odpowiadam stanowczo.
- Dajcie jej po prostu strój. - mówi spokojnie Varria.
Po chwili ubieram się w kostium składający się z krótkiej, przylegającej bluzki i bokserek z materiału z jakiego robi się kostiumy kąpielowe. Najpierw mnie dokładnie myją, potem suszą włosy i nakładają mi na skórę dziwne substancje. Następnie zajmują się moimi brwiami, pachami oraz nogami. Nigdy nie przykładałam do tego większej uwagi. Po wielu przedziwnych zabiegach, czuje że na mojej skórze nie został nawet ślad bakterii, włosów ani brudu.
- Teraz zaprowadzimy cię do Cinny. - oznajmia Varria.
Zostaję odprowadzona do kolejnego pomieszczenia. Czeka tam ciemnoskóry mężczyzna, dość skromnie ubrany, a zamiast ust pomalowanych na zielono lub tatuaży na skroniach, ma tylko subtelne złote kreski na powiekach. Moja ekipa zostawia nas samych.
- Witaj. Jestem Cinna. - podaje mi rękę i nią potrząsa. - Jestem twoim stylistą. Naprawdę ci współczuję.
Ostatnie zdanie mną lekko wstrząsa. W Kapitolu wszyscy zachowują się jakby spotkał mnie zaszczyt i raczej mi gratulują.
- Jesteś pierwszą osobą tutaj, która nie traktuje udziału w Igrzyskach jak wygranej na loterii. - mówię.
- Bo wiem, co tam się dzieje.
Uśmiecham się do niego.
- To w co mnie ubierzesz? - pytam. - Proszę oby nie w strój jak do kopalni.
- Nie bój się. W tym roku chce się skupić na węglu.
- Czyli? - pytam z ciekawością.
- Węgiel się pali prawda?
- Tak, to oczywiste.
- No właśnie. Resztę zobaczysz później.
Cinna od razu zabrał się do roboty. Zdziwiłam się, gdy okazało się, że nie zrobi mi dwudziesto centymetrowej fryzury, ani makijażu, który zakrywałby mi całą twarz. Zamiast tego zaplótł mi włosy w warkocza na boku i wplótł w niego kilka złotych nici. Na moją twarz nakłada trochę rozświetlacza tu i tam, na oczy tylko maskarę, a usta maluje szminką jakiej jeszcze nigdy nie widziałam i dziwnie się czuję mając ją na ustach. Potem Cinna wychodzi na chwilę po mój strój. Przyglądam się sobie w lustrze. Moja twarz wygląda bardzo naturalnie, tak samo jak włosy, jestem tylko dużo bardziej zadbana niż zwykle. Okazuje się, że owa szminka nie ma absolutnie żadnego koloru i czuję jakbym miała na ustach coś w rodzaju suchej wazeliny. Cinna wraca. Na widok mojego kostiumu otwieram szeroko oczy. Nie spodziewałam się czegoś takiego. Zamiast sukni w falbanki lub stroju górnika, mam przed sobą czarny kombinezon z kołnierzem z tyłu. 
- Jak ci się podoba? - pyta Cinna.
- Jest...inny. Piękny. - dotykam materiału. - Ale nie do końca rozumiem co to ma wspólnego z węglem?
Cinna pokazuje mi guzik, który trzyma w ręce, przyciska go i strój momentalnie staje w płomieniach. Szybko się odsuwam, jednak orientuje się, że z tym ogniem jest coś nie tak. Kostium wcale się nie pali, nie unosi się mnóstwo dymu oraz nie czuję ciepła. Podchodzę bliżej.
- Sztuczny ognień. - tłumaczy Cinna.
- Wygląda jak prawdziwy! - zachwycam się.
- I o to chodzi. Nie bój się, najwyżej poczujesz lekkie łaskotanie. 
Stylista znów klika guzik a strój w ciągu dwóch sekund gaśnie. Ubieram się w kombinezon. Czuję się w nim bardzo swobodnie. Staję przed lustrem. Wyglądam wspaniale.
- Nie chciałem cię za bardzo zmieniać, żeby sponsorzy łatwo rozpoznali cię na arenie. - mówi Cinna.
- Świetny pomysł. - chwalę go.
Cinna podchodzi do mnie i przypina mi coś do kombinezonu. Orientuje się, że to moja broszka z kosogłosem. Po chwili dziwna szminka zaczyna mnie mocno irytować.
- Mogłabym zmyć tą szminkę? - pytam Cinnę. - I tak nie ma żadnego koloru.
- To ci coś pokażę. Stań przed lustrem.
Posłusznie przyglądam się swojemu odbiciu. Stylista znowu przyciska guzik. Teraz widzę, że oprócz tego, że stoję w płomieniach, moje usta przybrały barwę ciemnej czerwieni. 
- Niesamowite... - szepczę. 
Gdy Cinna ponownie gasi płomienie, kolor ze szminki również znika. 
- Czy Peeta też będzie miał na sobie płomienie? - pytam.
- Tak, Portia się tym zajęła.
Kiwam głową. W końcu wychodzę z Cinną z pokoju i zaraz znajdujemy się przed wyjściem, gdzie już czekają tłumy. Podchodzę do ostatniego rydwanu, zaprzężonego w dwa czarne konie. Głaszczę jednego z nich i widzę Peetę. Ma na sobie bardzo podobny kombinezon do mojego. Wygląda niesamowicie. Ma lekko zaczesane do góry włosy. 
- Cześć. - podchodzi do mnie. - Ładnie wyglądasz. - uśmiecha się.
- Ty też niczego sobie. - odwzajemniam uśmiech. - Jak tam?
- Mam tylko nadzieję, że nie spłoniemy żywcem. - śmieje się.
- Ja też. 
Wsiadamy do rydwanu. Podchodzi do nas Cinna. 
- Pamiętajcie, uśmiechajcie się szeroko i machajcie do tłumu. Ta noc może zdecydować o waszym życiu. 
Kiwam głową. Cinna się oddala. Nagle rozlega się hymn Kapitolu, a rydwany ruszają. Nie mam się czego chwycić, a czuję, że zaraz spadnę. Tłum zaczyna krzyczeć i klaskać gdy wyjeżdżają pierwsze rydwany. W końcu i my wyjeżdżamy przed tłum. Nagle Peeta łapie mnie za rękę. Spoglądam na niego pytająco. 
- Zaufaj mi. - mówi.
Również ściskam jego rękę i po chwili oboje unosimy nasze splecione ręce, a w tym samym czasie nasze kostiumy się zapalają. Tłum szaleje, mam wrażenie, że zaraz zeskoczą z trybun. Szeroko się uśmiecham i macham do publiczności. Już widzę, że wszystkie oczy są skierowane na nas. Patrzę na Peetę. Zauważam, że końcówki jego uniesionych do góry włosów zrobiły się pomarańczowe. Pewnie zasługa Portii. Peeta też spogląda na mnie. Widzę jak jego oczy spoczywają na chwilę na moich zapewne czerwonych teraz ustach, a potem patrzy mi w oczy i się uśmiecha. Publika zaczyna szaleć i obrzuca nas kwiatami. Łapię jednego z nich i posyłam pocałunek w stronę tłumu. Patrzę na ekran, na którym zwykle pokazywani są trybuci z Jedynki i Dwójki, ale tym razem to ja i Peeta na nim jesteśmy. Wyglądamy cudownie, sama nie mogę oderwać wzroku, Uśmiecham się w miejsce, gdzie prawdopodobnie jest kamera, i posyłam jeszcze jeden pocałunek w jej stronę. Cały czas trzymamy uniesione ręce z Peetą, ale nie mam zamiaru go puszczać, mimo, że palce mi ścierpły, bo boję się, że mogłabym spaść. W końcu dojeżdżamy do końca i nasze rydwany stają. Opuszczamy z Peetą ręce, ale nadal mamy splecione ze sobą palce. Ogień gaśnie w jednej chwili, a włosy Peety i moja szminka znów przybierają normalny kolor. Prezydent Snow wygłasza mowę, której w ogóle nie słucham. Emocje wzięły górę.
Zdecydowanie na tych Igrzyskach Dystrykt Dwunasty nie zniknie w tłumie.


###############################################
Hejka! Przepraszam z długą przerwę, ale ten rozdział pisałam bardzo długo i szczerze to jestem z niego dumna ;) Mam nadzieję, że się podobał! Komentujcie, chętnie przyjmę wszelkie rady ;) Do zobaczenia!

~Liv Mellark

piątek, 13 listopada 2015

2. Obietnica

Nadszedł czas obiadu. To dobrze, bo umieram z głodu. Siadam do stołu obok Peety. Przy stole znajduje się również Effie Trinket w różowej peruce i mężczyzna o szarych oczach. Dopiero teraz rozpoznałam że to Haymitch, mentor i zwycięzca Dwunastego Dystryktu. Jest wyraźnie pijany. Na stole jest pełno jedzenia, starczyłoby mi co najmniej na dwa miesiące. To jak bogato żyją w Kapitolu jest aż niedorzeczne. Biorę ze stołu kawałek kurczaka oraz pureé ziemniaczane. Jadłam tak szybko, że zakrztusiłam się kawałkiem mięsa i zaczęłam gwałtownie kaszleć. Peeta poklepał mnie po plecach śmiejąc się w najlepsze. Gdy w końcu udało mi się zacząć spokojnie oddychać, Peeta nadal się ze mnie śmiał. Szturchnęłam go lekko w ramię a potem sama zaczęłam się śmiać. To musiało naprawdę śmiesznie wyglądać, ja pożerająca obiad tak szybko, jakby ktoś mi go miał zaraz zabrać. Śmiejemy się tak razem a Effie i Haymitch patrzą na nas z rozbawieniem. Gdy w końcu się uspokoiliśmy, dokonczyliśmy obiad, oboje z uśmiechami na ustach. Potem przyszedł czas na deser. Podano nam torty, ciastka, czekolady i inne słodycze. Nie wiedziałam co wybrać, wszystko wyglądało tak pięknie. Nagle Peeta podsunął mi filiżankę z gęstym, brązowym płynem. Spojrzałam na niego pytająco.
- To gorąca czekolada. - powiedział. - Dobra, spróbuj.
Uśmiechnął się serdecznie. Posłusznie spróbowałam gorącego płynu. To było wyśmienite. Nigdy nie piłam czegoś tak pysznego. Wypiłam prawie za jednym razem całą zawartość filiżanki co do ostatniej kropli. Byłam już przejedzona. Nie byłam przyzwyczajona do takiej ilości jedzenia. Kiedy już wszyscy skończyli, udałam się do mojego pokoju. Był duży jak na pomieszczenie w pociągu. Pośrodku stało wielkie łóżko z mnóstwem poduszek. Od razu na nie wskoczyłam. Było bardzo wygodne. Nagle do drzwi ktoś zapukał. Powiedziałam aby wszedł. Był to Peeta.
- Cześć. - powiedział.
- Cześć. - uśmiechnęłam się.
Poklepałam miejsce obok siebie na moim łóżku, zachęcając go żeby usiadł. Chłopak usiadł na skraju mebla.
- Po co przyszedłeś? - spytałam.
- Pogadać.
- O czym?
Zamilkł na chwilę.
- O niczym konkretnym. Tak po prostu.
Zauważyłam że jest trochę speszony, więc poglaskalam go pokrzepiająco po ramieniu. Popatrzył się na mnie z uśmiechem.
- Opowiedz mi coś o sobie. - powiedział.
- Raczej nie jestem ciekawą osobą. - powiedziałam z uśmiechem.
- Właśnie przeciwnie. Zastanawiasz mnie od samego początku.
Nie odzywałam się przez chwilę. Nie wiedziałam co powiedzieć.
- Jaki jest Twój ulubiony kolor? - spytał nagle Peeta.
- Co? - spytałam z niedowierzaniem.
- Jaki kolor lubisz najbardziej?
Zaśmiałam się pod nosem. Naprawdę go to interesuje?
- Różowy. - powiedziałam w końcu. - A twój?
- Pomarańczowy. - uśmiechnął się.
Też się uśmiechnęłam. Peeta był naprawdę niezwykły. Potrafił śmiać się nawet w takiej chwili. Właśnie jedziemy do Kapitolu, gdzie stoczymy walkę na śmierć i życie, a on się pyta o mój ulubiony kolor. W sumie dodawało mu to uroku.
- Teraz ja mam pytanie. - powiedziałam. - Przytulisz mnie?
- Czemu? - spytał rozbawiony.
- Po prostu lubię się przytulać. - odpowiedziałam.
Peeta znowu się uśmiechnął i mnie objął. Zrobiłam to samo. Trwaliśmy tak dłuższą chwilę. Muszę przyznać że to było przyjemne. Czułam jakbym znała Peetę całe życie. Tak naprawdę nie lubię się za bardzo przytulać. Po prostu potrzebowałam wsparcia. Mogę przecież tam zginąć, ba, na pewno zginę! Zaczynam żałować, że tak bezmyślnie się zgłosiłam aby umrzeć na oczach całego Panem. Jeśli jednak mam zginąć to z całego serca chcę, aby to Peeta wygrał Igrzyska. Jest wspaniałym człowiekiem. On ma rodzinę, ja nie mam nikogo, komu by na mnie zależało. Oprócz Gale'a. Ale on da sobie radę, jest naprawdę silny. Nagle na wspomnienie Gale'a u to że mogę go już nigdy nie zobaczyć, łzy napływają mi do oczu. Nie mogę tego opanować i drżę lekko. Peeta to zauważa, odsuwa się ode mnie i trzyma mnie za ramiona.
- Hej... - patrzy się na mnie z troską. - Co się dzieje?
Ocieram rękawem oczy.
- Nic, jest ok. - mówię próbując wymusić uśmiech.
- Przecież widzę, że nie. O co chodzi? - chwyta mnie za obydwie dłonie.
- Ja po prostu... Nie wiem czy jestem gotowa tak szybko umrzeć.
- Nawet tak nie mów! - gani mnie, ściskając moje dłonie jeszcze bardziej.
- Nie oszukujmy się, nie mam szans! Ja, sierota, od dziecka sama, bez nikogo, niby jak mam to zrobić?! - po moim policzku spływa łza.
- Od dziecka sama musiałaś zdobywać jedzenie. Nawet nie wiesz jak ci się to przyda! Nie umrzesz!
Głaszcze mnie po policzku równocześnie wycierając moje łzy. Uśmiecham się do niego. Peeta wstaje.
- Muszę iść. - mówi. - A ty nie płacz juz.
Kiwam głową, a Peeta wychodzi. Ponownie wycieram oczy. Szczerze chcę, żeby to on wygrał. On uratował mi życie. Teraz ja nie mogę dopuścić aby coś mu się stało. Cokolwiek będzie się działo na arenie, Peeta musi przeżyć, a ja tego dopilnuję, obiecuję sama sobie.

############################################
Hejka!! Kolejny rozdział nie za długi, ale nie chciałam go naciągać na siłę ;) Mam nadzieje że się spodobał ^^ Do zobaczenia!
P.S. Zapraszam do obserwowania, aby być na bieżąco, oraz do komentowania, przyjmę wszelkie rady ;)
~ Liv Mellark

wtorek, 10 listopada 2015

1. Dożynki

Jestem na dożynkach. Ja, mała, dwunastoletnia dziewczynka. Effie Trinket właśnie wylosowała karteczkę. Wyczytuje imię. Destiny Charms. To moje imię. Rozglądam się dookoła. Wszyscy patrzą na mnie. Wychodzę ze łzami w oczach z tłumu. Nagle słyszę głos. Z tłumu pojawia się dziewczyna. Na oko 18 lat, czarne włosy, zielone oczy. Zgłasza się na trybuta. Podchodzi do mnie i mówi że wszystko będzie dobrze. Wchodzi na scenę jako uczestniczka Igrzysk głodowych. Strzała przebija jej serce. Upada na ziemię. Jest martwa.
Budzę się. Kolejny koszmar. Teraz mam już 17 lat i  ponad 50 wpisów. Cóż, jak inaczej ma postąpić ktoś taki jak ja? Jedynaczka, sierota, mieszkająca w 12 dystrykcie. Bez nikogo bliskiego. Dzisiaj dzień dożynek. Wzbudza to we mnie lęk. Już raz zostałam wybrana w wieku 12 lat. Teraz byłabym już pewnie martwa gdyby nie ta dziewczyna. Zupełnie mi obca, a jednak zgłosiła się za mnie. Nie przeżyła. Nigdy nie dam rady się jej odwdzięczyć. Wstaję z łóżka. Na śniadanie jem bułki, które dostałam od piekarza w zamian za wiewiórkę. Niektórzy ludzie potrafią okazać serce. Od razu przypomina mi się syn piekarza. Nawet nie znam jego imienia. Wiem tylko, że jest w moim wieku. Gdy moi rodzice umarli miałam 14 lat. Mój tata zginął w kopalni a mama powiesiła się zaraz po jego śmierci zostawiając mnie na pastwę losu. Odtąd musiałam sobie radzić sama. Szybko nauczyłam się polować. Nie, nie umiem strzelać z łuku. Umiem celnie rzucać nożami i innymi ostrymi przedmiotami. Jako czternastoletnia dziewczynka jednak tego nie umiałam. Głodowałam. Pewnego dnia siedziałam pod domem piekarza. Zapach był cudowny. Przez okno zobaczyłam jak ktoś mi się przygląda. Mały chłopiec, mniej więcej w moim wieku. Patrzył na mnie, brudną, wychudzoną i żałosną. Siedziałam pod ich domem aż wszystkie światła zgasły. Zasypiałam. Nagle drzwi domu się otworzyły, a myślałam że wszyscy spali. W drzwiach zobaczyłam tego samego chłopca. Trzymał coś. Podszedł do mnie, a ja nie miałam siły nic powiedzieć ani się ruszyć. Ten tylko uśmiechnął się bardzo przyjaźnie, i wręczył mi 2 bochenki jeszcze ciepłego chleba. Byłam tak szczęśliwa, ale nie miałam siły nawet mu podziękować. Chłopak położył mi rękę na ramieniu, po czym szybko wrócił do domu. Ja również wróciłam do domu, pochłaniając chleb, aby utrzymać się na nogach. Chleb wystarczył mi na miesiąc, w końcu żyłam sama. Zdążyłam wtedy już nauczyć się polować. Od tego czasu zawdzięczam synowi piekarza moje życie. Wstałam od stołu. Szybko się umyłam. Uczesałam moje blond włosy w warkocz i ubrałam jedyną sukienkę jaką posiadałam, beżową sukienkę po mojej mamie. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Był to Gale, mój dobry przyjaciel. To on pomagał mi polować.
- Hej mała. - uśmiechnął się. Zawsze mnie tak nazywał, bo byłam od niego rok młodsza. Był dla mnie trochę jak brat, którego nigdy nie miałam. - Gotowa na dożynki?
Pokiwałam głową. Gale miał już ponad 40 wpisów. To i tak mniej ode mnie, ponieważ on ma rodzinę. Ja od 12 roku życia musiałam brać dodatkową żywność, ponieważ mój ojciec ledwo utrzymywał rodzinę. Wyszłam z Gale'm z domu. W końcu byliśmy na miejscu. Spojrzałam na kulę z karteczkami.  Pomyślałam o tym, że ponad 50 z nich to moje imiona. Stanęłam z innymi dziewczynami. Miałam świadomość, że jest ogromne prawdopodobieństwo że wylosują właśnie mnie. Effie Trinket wyszła na scenę. "Niech los zawsze wam sprzyja". Ta sama śpiewka od wielu lat. Ona zawsze zachowywała się, jakby zostanie trybutem było jak wygrana na loterii. Oczywiście najpierw była gadka o tym jak to było w czasach buntu, jaką władze ma nad nami Kapitol itd. Dla Kapitolu najgorsze co może być to właśnie bunt. W końcu nadszedł czas losowania. Jak zwykle najpierw kobiety. Effie wkłada rękę do szklanej kuli i wyławia z niej jedną kartkę. Podchodzi do mikrofonu i czyta.
- Fiona Deniss!
To nie ja. Uff. Rozglądam się po tłumie. Nagle dostrzegam kim jest Fiona. To mała i chuda dziewczynka, około 12 lat. Zaczyna płakać. Podbiega do niej matka. Obejmuje córkę a strażnicy odrywają je od siebie. Czuje kłucie w sercu. Dziewczynka płacząc idzie wzdłuż tłumu. Nikt się za nią nie zgłosi? myślę. Nagle coś mi się przypomina. Sytuacja sprzed 5 lat. To ja zostaje wyczytana a jakaś nieznana dziewczyna ratuje mi życie. Podnoszę rękę.
- Zgłaszam się jako Trybut. - mówię głośno i spokojnie.
Mała dziewczynka patrzy na mnie z niedowierzaniem, podbiega do mnie na swoich małych nóżkach i przytula się do mnie. Głaszcze ją po głowie. Po chwili wychodzę na scenę. Widzę Gale'a. Patrzy na mnie jakbym właśnie zrobiła coś okropnie głupiego. W pewnym sensie zrobiłam.
- Wspaniałe! - wykrzykuje Effie. - Jak masz na imię skarbie?
- Destiny Charms. - odpowiadam.
- Wielkie brawa dla Destiny Charms!! - krzyczy Effie.
Jednak nikt nie klaszcze. Po kolei ludzie zaczynają podnosić w górę trzy palce - wskazujący, środkowy i serdeczny. Znak szacunku. Po chwili Effie sięga po kartkę z drugiej kuli. Wraca do mikrofonu i czyta:
- Peeta Mellark!
Brzmi znajomo. Jednak nie mogę sobie przypomnieć kto to. Nagle z tłumu wychodzi on. Syn piekarza. Ten sam, który uratował mi życie. Peeta Mellark. Ma jasne włosy i błękitne jak niebo oczy. Muszę przyznać że jest on bardzo przystojny. Jest trochę przestraszony. Wchodzi na scenę, a ja ciągle go obserwuję.
- Podajcie sobie ręce! - mówi Effie.
Podchodzę do Peety, wyciągamy do siebie ręce. Jego uścisk jest bardzo przyjazny. Po chwili schodzimy ze sceny i udajemy się do Pałacu Sprawiedliwości. Tam powinniśmy się pożegnać. Do mnie przychodzi tylko Gale.
- Destiny, zwariowałaś?! - pyta się mnie. - Możesz tam umrzeć!
- Przecież wiem! Ale nikt się nie zgłaszał za tą małą! Musiałam to zrobić! Gdyby za mnie wtedy ta dziewczyna się nie zgłosiła teraz byłabym martwa!
- Ta dziewczyna umarła. - powiedział już ze smutkiem.
- Co nie znaczy że ja też muszę. - kładę mu rękę na ramieniu.
- Mam tylko jedną prośbę. - mówi Gale. - Postaraj się wygrać.
- Postaram się. Obiecuje.
Przytulamy się i Gale wychodzi. Ku mojemu zaskoczeniu, do pokoju wchodzi Fiona i jej matka.
- Dziękuję. - mówi matka przez łzy. - Tak bardzo dziękuję.
Uśmiecham się.
- Nie wiem jak ci to wynagrodzimy. - mówi matka.
- Jedyne czego chce, to kibicowanie mi na Igrzyskach.
Kobieta się do mnie uśmiecha i bierze moją dłoń.
- Niech los zawsze ci sprzyja. - mówi.
Dziewczynka nagle do mnie podchodzi.
- Weź to. To na szczęście. - mówi.
Wręcza mi broszkę z ptakiem. Od razu go rozpoznaje. To kosogłos.
- Dziękuję. - mówię.
Obydwie wychodzą. Ja za chwile również wychodzę.

Wsiadamy z Effie, Peetą i jakimś mężczyzną do pociągu. Wnętrze pociągu jest droższe niż dom mój i Gale'a razem wzięty. Pełno tu drogich dodatków i luksusowych mebli. Siadam na sofie i patrze w okno. To może być ostatni raz kiedy widzę dystrykt dwunasty. Obok mnie siada Peeta. Patrzę się na niego z zaciekawieniem.
- Ta dziewczynka to ktoś z twojej rodziny? - pyta.
- Nie.
- To czemu się na nią zgłosiłaś?
- Kiedy miałam 12 lat zostałam wylosowana. Jednak dziewczyna, której nie znałam, zgłosiła się za mnie. Zginęła. Za tą małą nikt się nie zgłaszał. Musiałam to zrobić.
- Rozumiem. To było niesamowicie odważne.
Uśmiecham się do niego. Zapada chwilowa cisza.
- Pewnie nie pamiętasz, ale... - zaczyna Peeta.
- To ty dałeś mi jedzenie kiedy głodowałam? Pamiętam. Nawet nie wiesz jak wdzięczna ci za to jestem. Uratowałeś mi życie.
- Bez przesady. Dałem ci tylko dwa bochenki.
- Tyle wystarczyło żebym nie umarła z głodu.
Peeta uśmiecha się do mnie. Odwzajemniam uśmiech. Wstaje i gdzieś idzie. Nagle coś mi się przypomina. Czuje ból w okolicach serca. Jak ja mam go zabić? On uratował mi życie.

############################################
Hejka! To mój pierwszy wpis wiec proszę o wyrozumiałość ;) Tłumacze ogólny zarys bloga: jest to oczywiście na podstawie Igrzysk, jedynie zmieniam główną bohaterkę oraz zmieniam delikatnie fabułę ;) Od razu mówię że będzie sporo elementów z oryginału bo na tym to polega ;) Proszę o komentarze :)
~Liv Mellark