sobota, 19 grudnia 2015

4. "Uwielbiam zapach róż."

Nadal rozglądam się po publiczności. Słychać jak tłum na zmianę wykrzykuje imiona moje i Peety. Prezydent Snow jednak prosi o uwagę i wszystko cichnie. Mimo to nie słucham go wcale. Patrzę na Peetę. On również nie jest skupiony na prezydencie. Spogląda na mnie. Uśmiecha się i ściska mocniej moją rękę. Odwzajemniam uśmiech. Oboje wiemy, że udało nam się zdobyć sympatię Kapitolu. Przyćmiliśmy całą resztę Dystryktów. Gdy w końcu prezydent kończy przemowę, rydwany znowu ruszają i znów mamy pokonać tą samą drogę. Kiedy wracamy, nasze kostiumy znów się zapalają. Ludzie ponownie obrzucają nas kwiatami i dziko wiwatują. Uśmiecham się i macham do nich.  W tym samym momencie patrzymy na siebie z Peetą. Nagle bez powodu rzucam się mu na szyję. Nie mam pojęcia czemu to zrobiłam. Bo ludzie się zachwycą? Bo czuję, że zaraz spadnę z rydwanu? On również mnie obejmuje. Teraz cała publika wykrzykuje w niebo głosy nasze imiona, a z kwiatów które spadają nam do stóp można by utworzyć łąkę. Widzę, że znów jesteśmy na ekranie. Jako ostatni znikamy w budynku, z którego wyjechaliśmy. Wszystko tam cichnie. Witają nas Cinna, Portia, Haymitch i Effie.
- Wspaniale! Cudownie! - zachwyca się Effie.
- Dobra robota. - chwali nas Haymitch.
Peeta schodzi z rydwanu jako pierwszy i pomaga zejść mnie.
- Teraz wszyscy będą chcieli was sponsorować. Tylko musicie jeszcze dobrze wypaść na wywiadzie i ocenie indywidualnej. - dodaje Haymitch. - A ten pomysł z przytulniem się do Peety, świetny! Jak na to wpadłaś?
- Sama nie wiem. Tak wyszło. -  wzruszam ramionami.
- Dobrze, teraz idziemy do naszego tymczasowego mieszkania. - mówi Effie.
Kiedy już jesteśmy na miejscu, jedziemy windą na jedno z wysoko położonych pięter. Gdy wchodzimy do środka, zapiera mi dech w piersiach. To jest niesamowite. Mnóstwo nowoczesnych sprzętów, drogich dodatków.
- Pokój Destiny jest po lewej, Peety po prawej. - informuje nas Effie. - Idźcie się odświeżyć, za godzinę będzie kolacja!
Na wzmiankę o kolacji przypomina mi się jak bardzo głodna jestem. Idę do mojego pokoju. Jest ogromny, na środku stoi wielkie łóżko z mnóstwem poduszek, koców i narzut. Całą jedną ścianę zajmuje okno. Jednak gdy podchodzę bliżej, orientuje się, że to ekran. Na stoliku nocnym leży pilot. Klikam jeden z guzików. Na ekranie wyświetla się plaża. Gdy przyciskam kolejne, pojawia się jeszcze las, jezioro, ulica i góry. Zostawiam jednak początkowy widok na Kapitol. Zdejmuję kostium i delikatnie go składam. Idę do łazienki i wchodzę pod prysznic. Mam tam do wyboru jaką temperaturę ma mieć woda, jaki ma mieć zapach żel pod prysznic i jaka ma być gąbka. Pomyśleć, że u mnie w Dystrykcie kąpałabym się w czymś, czego nie można nazwać nawet wanną, w zimniej wodzie, ze zrobionym przeze mnie mydłem. Ustawiam ciepłą wodę, wybieram żel o zapachu różanym, czyli moim ulubionym, oraz miękką gąbkę. Myje się dokładnie i zmywam makijaż z twarzy, a w szczególności bardzo efektowną lecz irytującą szminkę. Gdy skończyłam się myć jestem dokładnie suszona, wiec gdy wychodzę z łazienki moje włosy są całkiem suche. Stoję w samym ręczniku i nucę pod nosem jakąś melodie podczas gdy wybieram ubranie, kiedy nagle do pokoju wchodzi Peeta. Odruchowo bardziej zakrywam się ręcznikiem. Kiedy mnie widzi robi się zawstydzony.
- Przepraszam... - mówi nerwowo drapiąc się po głowie. - Pukałem ale nic nie odpowiadałaś.
- Nie słyszałam. - odpowiadam.
Jest mi strasznie głupio, a na dodatek czuje jak się rumienię.
- Przyszedłem powiedzieć że kolacja gotowa. - mówi i szybko wychodzi z pokoju.
Wydmuchuję głośno powietrze. Świetnie. Koniecznie musiałam się przed nim skompromitować. Staram się o tym nie myśleć i wyjmuję z szafy czarne spodnie i białą bluzkę. Związuję włosy w warkocz I wychodzę z pokoju. Przy stole siedzą już wszyscy. Siadam obok Cinny, bo teraz mi strasznie głupio przy Peecie. Kolacja pojawia się na stole. Jest tu tyle potraw, że większości nie potrafię nawet nazwać. Decyduje się jednak na kurczaka z pureé ziemniaczanym.
- Wasz występ był niesamowity! - ponownie chwali nas Effie. - A twój makijaż Via, cudowny!
- Macie w kieszeni sponsorów, jeśli tylko nie zawalicie wywiadu. - mówi Haymitch.
- I pamiętajcie o ocenie indywidualnej. - dodaje Cinna. 
- Oh, przestańcie ich tak stresować! - bulwersuje się Effie. - Teraz są gwiazdami! 
- Bo ty Effie, akurat wiesz wszystko o Igrzyskach. - irytuje się Haymitch.
- Za to ty niewiele wiesz o byciu gwiazdą. Przypomnieć ci jak kiedyś pijany na dożynkach próbowałeś mnie pocałować na oczach całego Panem? - odgryza się Effie.
Nie jestem zainteresowana tym co mówią. Wiem co mam robić. Spoglądam ukradkiem na Peetę. Ku mojemu niezadowoleniu on też patrzy na mnie. Chwilę tak trwamy z pokerowymi twarzami gdy nagle Peeta lekko się uśmiecha. Po chwili widzę, że próbuje powstrzymać śmiech. Najpierw patrzę na niego zdziwiona, a potem oboje wybuchamy śmiechem. Cała reszta stołu się nam przygląda.
- Co wam tak wesoło? - pyta Haymitch.
- Bo... Bo Destiny... - zaczyna Peeta nadal śmiejąc się.
- Cicho! Zamknij się! - karcę go.
Po chwili śmiechu w końcu się uspokajamy i wracamy do jedzenia.
- Cinna... - zaczyna Effie. - Masz już pomysł w czym Destiny wystąpi podczas wywiadu?
- Owszem. - odpowiada stylista, ale więcej nie zdradza.
- Musimy ustalić jak będziesz się zachowywać podczas wywiadu Destiny. - odzywa się Haymitch.
- Jak to? - pytam ze zdziwieniem.
- Ustaliliśmy z Peetą, że on będzie zabawny, z dystansem do siebie. A ty?
Ściągam brwi. Nie mam pojęcia jaka mogę być. Haymitch widzi moje zamyślenie.
- Przyjdź do salonu zaraz po kolacji, zobaczymy co będzie do ciebie pasowało. 
- Dobrze. 
- Peeta. - Haymitch zwraca się do  niego. - Ty też przyjdź. - Peeta patrzy na niego ze zdziwieniem. - Pomożesz mi.
Resztę kolacji spędzamy przysłuchując się jak Effie i Portia rozmawiają o modzie w Kapitolu i Dystryktach. Kiedy wszyscy już skończyli jeść i rozeszli się do swoich pokoi, ja, Haymitch i Peeta usiedliśmy w salonie.
- Dobra mała, będę ci teraz zadawał pytania jak w trakcie wywiadu, a ty masz odpowiadać z uprzejmością i skromnością, ok? - pyta Haymitch.
- Jasne.
- Podczas zgłaszania się na ochotnika w dniu dożynek, o czym myślałaś?
- O dziewczynie, która zgłosiła się za mnie, gdy miałam 12 lat. Musiałam uratować tą dziewczynkę.
- Co myślisz o Kapitolu?
- Jest niezwykły, szkoda tylko że tu umrę. - odpowiadam z poirytowaniem.
- Destiny! - karci mnie Haymitch.
- Haymitch, to nie wyjdzie. - mówi Peeta. 
- Dobra spróbujemy inaczej.
Mija trochę czasu, a ja nie jestem ani tajemnicza, ani skryta, ani waleczna, ani nie potrafię być zabawna.
- Tragedia. - podsumowuje Haymitch.
- Po prostu niech będzie sobą! - odzywa się Peeta. - Taka jest najlepsza jaka może być.
Trochę zawstydzają mnie słowa Peety. Może nie jestem znowu taka najgorsza?
- To chyba jedyne wyjście jakie mamy. - mówi Haymitch.
- Idę do pokoju. - oznajmiam.
Nie mam najmniejszej ochoty odpowiadać na pytania mentora. Przebieram się w piżamę i kładę do łóżka. Tej nocy męczą mnie koszmary. Widzę siebie na arenie, gonią mnie inni trybuci, jest ich około dwudziestu. Próbuję biec, ale nie mogę, co chwila potykam się o korzenie. Gdy mnie dopadają budzę się z wrzaskiem. Próbuje się uspokoić ale nie mogę. Czuję, że ściany są niebezpiecznie blisko siebie, nie mogę oddychać. Prawie biegiem wydostaję się z pokoju. Idę przed siebie aż w końcu trafiam do salonu. Jest ciemno, tylko małe lampki są pozapalane. Siadam na podłodze przy oknie. Powoli się uspakajam. Patrzę na Kapitol z obrzydzeniem. Nigdy im nie wybaczę, że ich dzieci nie biorą udziału w Igrzyskach, tego, że żyją w luksusie, kiedy połowa z nas umiera z głodu. Tego, że są silniejsi. Nagle wzdrygam się, bo słyszę jak ktoś się zbliża. To Peeta.
- Też nie możesz spać? - pyta.
- Tak. Miałam zły sen.
- Ja też. - siada naprzeciwko mnie.
Siedzimy chwilę w ciszy spoglądając przez okno.
- Niesamowite prawda? - mówi nagle Peeta. - Jeszcze niedawno chodziliśmy do szkoły w naszym Dystrykcie, oglądaliśmy próby przetrwania ludzi z niego na Igrzyskach, a teraz my jesteśmy tymi ludźmi. 
Faktycznie. Jeszcze niedawno moim największym problemem było to, żeby nie spłoszyć zwierząt podczas polowania, a teraz będę walczyć na śmierć i życie z zawodowcami i innymi trybutami. A najlepsze w tym jest to, że wszyscy będą na ekranach oglądali jak powoli się wykańczam, jak ginę z głodu, odwodnienia, przez choroby, albo z ręki innego uczestnika. Szkoda, że Gale będzie to musiał oglądać. Wiem, że mu na mnie zależy. Nagle przypomina mi się, jak spotkałam go po raz pierwszy. Miałam wtedy 13 lat. Wybrałam się do lasu, była zima, śnieg sięgał mi do łydek. Nagle zauważyłam dzika, którego się przestraszyłam. Zaczęłam uciekać, nie patrząc dokąd, aż w końcu wpadłam na niego. Gale był wyższy ode mnie. Spytał mnie jak mam na imię i przypomniał sobie, że to ja zostałam rok temu wylosowana do Igrzysk. Nie wiedziałam jak wrócić do domu, więc poprosiłam go o pomoc, a on znał las jak własną kieszeń. Od tego czasu razem polowaliśmy i chodziliśmy na Ćwiek. Rozmawialiśmy o Kapitolu, o Igrzyskach, o tym co byśmy zmienili, jak byśmy na nich przetrwali. Wtedy pewnie nie spodziewaliśmy się, że rozłączą nas właśnie one. Że zginę na jego oczach, prawdopodobnie w okropnych męczarniach, o ile ktoś mnie łaskawie nie wykończy. Chciałabym zginąć o wiele inaczej.
- Nie oczekuję, abyś była moją sojuszniczką, ale... - zaczyna Peeta.
- Żartujesz? Oczywiście, że chcę być z tobą w sojuszu. Myślisz, że tak po prostu bym cię zabiła?
- Nie. Ale wiesz, że prędzej czy później, jedno z nas na pewno zginie.
- Wiem, i to będę ja. Nie pozwolę ci umrzeć, nie jeżeli ja mam coś do powiedzenia.
- Destiny, proszę cię, daj spokój, obydwoje wiemy, że nie mam szans. Ty musisz za to zwyciężyć. Wiesz co powiedziała moja matka? Że Dystrykt Dwunasty może nareszcie doczekać się zwycięzcy. Ale nie chodziło o mnie.
- Skąd wiesz?
- Bo potem dodała, to urodzona zwyciężczyni.
Milknę. Nie rozumiem czemu matka Peety uważa, że mam większe szanse na arenie niż jej syn. 
- Już wiesz, że po prostu nie zwyciężę.
- Nie mów tak! Ty masz rodzinę, której na tobie zależy, masz przyjaciół. Gdy ja umrę, jedyną osobą która ucierpi będzie...
- Gale. - kończy Peeta. - Wiem, że się przyjaźnicie. 
Coraz bardziej zadziwia mnie ile Peeta wie na mój temat. 
- Właśnie. Gale. A on sobie poradzi, jest chyba najsilniejszą osobą jaką znam. Moje życie jest dużo mniej warte niż twoje, Peeta. 
- Przestań! 
- Nie! To ty mnie uratowałeś! Jestem twoją dłużniczką, to jedyne wyjście, żebym spłaciła ten dług. Jesteś wspaniałą osobą, musisz przeżyć, a ja tego dopilnuję. 
Peeta nachyla się nade mną i całuje mnie w policzek. Przez chwilę czuję się jak sparaliżowana. Pojawia się we mnie nagle tysiąc uczuć. Sama nie wiem co myśleć. Oboje wstajemy.
- Destiny... Nie wiesz co tak pachnie? Różami? - pyta Peeta,
- To chyba ja. Uwielbiam zapach róż.

3 komentarze:

  1. Bardzo mi się podoba,życzę powodzenia i cieszę się że ktoś ma chcęć tworzyć inną historie bo musi być przy tym naprawde duzo pracy :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe kto rzeczywiście wygra xD ? Fajne faj ne xD

    OdpowiedzUsuń