piątek, 13 listopada 2015

2. Obietnica

Nadszedł czas obiadu. To dobrze, bo umieram z głodu. Siadam do stołu obok Peety. Przy stole znajduje się również Effie Trinket w różowej peruce i mężczyzna o szarych oczach. Dopiero teraz rozpoznałam że to Haymitch, mentor i zwycięzca Dwunastego Dystryktu. Jest wyraźnie pijany. Na stole jest pełno jedzenia, starczyłoby mi co najmniej na dwa miesiące. To jak bogato żyją w Kapitolu jest aż niedorzeczne. Biorę ze stołu kawałek kurczaka oraz pureé ziemniaczane. Jadłam tak szybko, że zakrztusiłam się kawałkiem mięsa i zaczęłam gwałtownie kaszleć. Peeta poklepał mnie po plecach śmiejąc się w najlepsze. Gdy w końcu udało mi się zacząć spokojnie oddychać, Peeta nadal się ze mnie śmiał. Szturchnęłam go lekko w ramię a potem sama zaczęłam się śmiać. To musiało naprawdę śmiesznie wyglądać, ja pożerająca obiad tak szybko, jakby ktoś mi go miał zaraz zabrać. Śmiejemy się tak razem a Effie i Haymitch patrzą na nas z rozbawieniem. Gdy w końcu się uspokoiliśmy, dokonczyliśmy obiad, oboje z uśmiechami na ustach. Potem przyszedł czas na deser. Podano nam torty, ciastka, czekolady i inne słodycze. Nie wiedziałam co wybrać, wszystko wyglądało tak pięknie. Nagle Peeta podsunął mi filiżankę z gęstym, brązowym płynem. Spojrzałam na niego pytająco.
- To gorąca czekolada. - powiedział. - Dobra, spróbuj.
Uśmiechnął się serdecznie. Posłusznie spróbowałam gorącego płynu. To było wyśmienite. Nigdy nie piłam czegoś tak pysznego. Wypiłam prawie za jednym razem całą zawartość filiżanki co do ostatniej kropli. Byłam już przejedzona. Nie byłam przyzwyczajona do takiej ilości jedzenia. Kiedy już wszyscy skończyli, udałam się do mojego pokoju. Był duży jak na pomieszczenie w pociągu. Pośrodku stało wielkie łóżko z mnóstwem poduszek. Od razu na nie wskoczyłam. Było bardzo wygodne. Nagle do drzwi ktoś zapukał. Powiedziałam aby wszedł. Był to Peeta.
- Cześć. - powiedział.
- Cześć. - uśmiechnęłam się.
Poklepałam miejsce obok siebie na moim łóżku, zachęcając go żeby usiadł. Chłopak usiadł na skraju mebla.
- Po co przyszedłeś? - spytałam.
- Pogadać.
- O czym?
Zamilkł na chwilę.
- O niczym konkretnym. Tak po prostu.
Zauważyłam że jest trochę speszony, więc poglaskalam go pokrzepiająco po ramieniu. Popatrzył się na mnie z uśmiechem.
- Opowiedz mi coś o sobie. - powiedział.
- Raczej nie jestem ciekawą osobą. - powiedziałam z uśmiechem.
- Właśnie przeciwnie. Zastanawiasz mnie od samego początku.
Nie odzywałam się przez chwilę. Nie wiedziałam co powiedzieć.
- Jaki jest Twój ulubiony kolor? - spytał nagle Peeta.
- Co? - spytałam z niedowierzaniem.
- Jaki kolor lubisz najbardziej?
Zaśmiałam się pod nosem. Naprawdę go to interesuje?
- Różowy. - powiedziałam w końcu. - A twój?
- Pomarańczowy. - uśmiechnął się.
Też się uśmiechnęłam. Peeta był naprawdę niezwykły. Potrafił śmiać się nawet w takiej chwili. Właśnie jedziemy do Kapitolu, gdzie stoczymy walkę na śmierć i życie, a on się pyta o mój ulubiony kolor. W sumie dodawało mu to uroku.
- Teraz ja mam pytanie. - powiedziałam. - Przytulisz mnie?
- Czemu? - spytał rozbawiony.
- Po prostu lubię się przytulać. - odpowiedziałam.
Peeta znowu się uśmiechnął i mnie objął. Zrobiłam to samo. Trwaliśmy tak dłuższą chwilę. Muszę przyznać że to było przyjemne. Czułam jakbym znała Peetę całe życie. Tak naprawdę nie lubię się za bardzo przytulać. Po prostu potrzebowałam wsparcia. Mogę przecież tam zginąć, ba, na pewno zginę! Zaczynam żałować, że tak bezmyślnie się zgłosiłam aby umrzeć na oczach całego Panem. Jeśli jednak mam zginąć to z całego serca chcę, aby to Peeta wygrał Igrzyska. Jest wspaniałym człowiekiem. On ma rodzinę, ja nie mam nikogo, komu by na mnie zależało. Oprócz Gale'a. Ale on da sobie radę, jest naprawdę silny. Nagle na wspomnienie Gale'a u to że mogę go już nigdy nie zobaczyć, łzy napływają mi do oczu. Nie mogę tego opanować i drżę lekko. Peeta to zauważa, odsuwa się ode mnie i trzyma mnie za ramiona.
- Hej... - patrzy się na mnie z troską. - Co się dzieje?
Ocieram rękawem oczy.
- Nic, jest ok. - mówię próbując wymusić uśmiech.
- Przecież widzę, że nie. O co chodzi? - chwyta mnie za obydwie dłonie.
- Ja po prostu... Nie wiem czy jestem gotowa tak szybko umrzeć.
- Nawet tak nie mów! - gani mnie, ściskając moje dłonie jeszcze bardziej.
- Nie oszukujmy się, nie mam szans! Ja, sierota, od dziecka sama, bez nikogo, niby jak mam to zrobić?! - po moim policzku spływa łza.
- Od dziecka sama musiałaś zdobywać jedzenie. Nawet nie wiesz jak ci się to przyda! Nie umrzesz!
Głaszcze mnie po policzku równocześnie wycierając moje łzy. Uśmiecham się do niego. Peeta wstaje.
- Muszę iść. - mówi. - A ty nie płacz juz.
Kiwam głową, a Peeta wychodzi. Ponownie wycieram oczy. Szczerze chcę, żeby to on wygrał. On uratował mi życie. Teraz ja nie mogę dopuścić aby coś mu się stało. Cokolwiek będzie się działo na arenie, Peeta musi przeżyć, a ja tego dopilnuję, obiecuję sama sobie.

############################################
Hejka!! Kolejny rozdział nie za długi, ale nie chciałam go naciągać na siłę ;) Mam nadzieje że się spodobał ^^ Do zobaczenia!
P.S. Zapraszam do obserwowania, aby być na bieżąco, oraz do komentowania, przyjmę wszelkie rady ;)
~ Liv Mellark

4 komentarze:

  1. Fajne xD ale wszystko chyba za szybko sie dzieje xD A Destiny to odważna babka xD lubie ją. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. może zwracam uwagę na szczegóły, ale już w poprzednim rozdziale zauważyłam pewne niedociągnięcie - dwa bohenki chleba wystarczyły na miesiąc? A tym razem piszesz, że całe jedzenie ze stołu w pociągu wystarzczyłoby jej na dwa miesięce + w tym, że Destina je szybko jakby ktoś miał jej zabrać jedzenie nie ma nic dziwnego :) jak mówię za bardzo zwracam uwagę na szczegóły ;p to taka luźna uwaga

    OdpowiedzUsuń
  4. Naprawdę dobre. Podczas ich rozmowy prawie posikałam się ze śmiechu!

    OdpowiedzUsuń